02 maja 2017
Podały media informację o kradzieży pszczół, a także o całkowitym wyginięciu rodzin pszczelich w wielu regionach Polski. Zmartwiony pszczelarz skarży się przed kamerą, że nie dość, iż mu skradziono pszczoły, to w dodatku, na skutek niekorzystnych warunków pogodowych , pszczoły są osłabione i mogą jeszcze wyginąć.
Ta fotka z mojej pracy w pasiece w ub. roku, ukazuje pszczoły młodej rodzinki na ramce. U góry ramki widać komórki z zasklepionym miodem.
Pogoda rzeczywiście nas nie rozpieszcza i obawy pszczelarza są uzasadnione, aczkolwiek, już nie takie zawirowania pogodowe mieliśmy w historii pszczelarstwa i jakoś potrafiły nam się nasze rodziny pszczele rozwinąć , rozmnożyć, dając nam słodkie owoce swojego trudu.
Gorzej jest z kradzieżą. W wiekach średnich złodziej barci skracany był o głowę. Dzisiaj staje się kradzież rodzin pszczelich coraz częstszym zjawiskiem. Nie czynią tego prawdziwi pszczelarze, tylko tzw. "trzymacze pszczół", którzy tanim kosztem chcą na nich zarobić, a wcale nie dbają o ich zdrowie, właściwą kondycję, zabezpieczenie na zimę, etc.
Tej zimy bardzo dużo rodzin pszczelich padło, na co złożyło się sporo czynników pogodowych, ale też wiele zależnych od właścicieli pasiek , leczenia pszczół w sezonie i w jesieni, przed ich zazimowaniem. To są właśnie przyczyny kradzieży.
Już przekwitają wiśnie i śliwy, szczęśliwie ocalały od kilkustopniowego nocnego mrozu; kwitną grusze, rozchylają pąki kwiatowe jabłonie, a moje dziewczyny uwijają się jak w ukropie. Ostatnie tygodnie chłodów były dla nich wyzwaniem, bowiem musiały przynieść nektar i wodę dla swoich najmłodszych siostrzyczek, narażając często swoje życie, gdyż temperatura na zewnątrz wynosiła poniżej 10 stopni. Biedne zamierały na kwiatku albo przy wodopoju. Tu spotkałem się z przykładem solidarności w rodzinie pszczelej.
Przyszedłem do pasieki. Pszczoły pojedynczo wylatywały, szukając nektaru i wody. Na mokrej desce przy beczce z wodą oraz na mchu kilka znieruchomiałych robotnic świadczyło, że już nigdy do ula nie wrócą. Zebrałem je do garści zacząłem chuchać patrząc , jak powoli budziły ze stanu hibernacji do życia - najpierw czułki, potem nóżki, odwłok, aż wreszcie skrzydełka poszły w ruch. Jeszcze słabe, ale już żywe. To cudowne, że udało się je reanimować. Zaniosłem je do najbliższego ula, położyłem na deseczce wylotka . Kilka weszło do środka, ale jedna jeszcze była niemrawa, zdawała się nie dostrzegać zbawczego otworu, z którego biło ciepło pszczelej rodziny. Kiedy schyliłem się po patyczek, by ją pchnąć do środka, nagle wyległa z oczka gromadka pszczół, które swoimi żuwaczkami zaczęły ciągnąć ową nieboraczkę za nóżki, za skrzydełka do środka.
Byłem zaskoczony i jednocześnie podbudowany, tą sytuacja, bowiem obca pszczoła (np. błądząca albo w wypadku nagłej burzy) musi się specjalnymi znakami "wprosić" do ula, by strażniczki ją wpuściły .W każdym innym wypadku traktowana jest wrogo jako potencjalny rabuś i najczęściej kończy martwa jako pokarm dla mrówek w trawie pod ulem. W tym wypadku siostry, nie bacząc na jej przynależność, rasę, potraktowały ją z wielką miłością i solidarnością, chroniąc przed niechybną śmiercią.
W tym właśnie momencie pomyślałem sobie o naszym dylemacie narodowym: przyjąć, czy nie przyjąć "obcych"?