foto z zasobów GOOGLE
Przygotowane miałem wszystkie "skrzydlate dziewczyny" do zbierania miodu z rzepaku, a nie do rojenia się. Byłem więc spokojny, że niczym mnie nie zaskoczą. A jednak zaskoczyły. Wystarczyło kilka dni zimna , podczas których pszczoły rzadko wylatywały na pożytek, by popadły w nastrój rojowy.
Żona dzwoni do mnie z działki, bym natychmiast przyjeżdżał , bo wokół altanki pełno pszczół lata, a do magazynu wejść nie można. Wsiadłem na rower i ciągu dziesięciu minut byłem na miejscu . Rzeczywiście, na rosnącej przy altance wysokiej tui, w samym środku gęstwiny uwiązał się potężny rój. Zebrałem go z dużej drabiny w ostatnim momencie, zanim gałęzie pod moim ciężarem zaczęły odchodzić z pnia. Ostrożnie , by nie runąć z drabiną i szmacianym workiem pełnym pszczół (ok. 5kg) na ziemię, zacząłem schodzić. Udało się. Miałem przygotowany ul z ramkami i węzą , wyjąłem jedynie z sąsiedniego ula jedną ramkę z "niemowlętami" w stanie larwalnym i wsadziłem w sam środek , aby pszczoły zajęły się niańczeniem maleństw, a nie myślały o ucieczce. Jest to stary pszczelarski sposób osadzania rojów z wykorzystaniem ich instynktu macierzyńskiego.
Wsypałem pszczoły na przyłożoną do wylotka szeroką płytę pilśniową i wraz małżonką obserwowaliśmy wspaniały marsz pszczelej, kilkudziesięciotysięcznej armii do wąskiego otworu w ulu. Fascynujący widok trwał jakiś czas, a przekonany byłem, że to jakieś obce pszczoły zwabione zostały zapachem pasieki i miały zamiar wykorzystać jeden z pustych domków .
foto z zasobów GOOGLE
W pozostałych ulach trwała normalna intensywna praca i nic nie wskazywało na to, by któraś z moich rodzin wyroiła się, dlatego ogromne było moje zdziwienie nazajutrz, gdy podczas przeglądu osadzonego roju znalazłem królową - matkę ze znanym mi czerwonym opalikiem na grzbiecie. Już wiedziałem, że to moja ubiegłoroczna matka . Sprawdziłem w zeszycie numer i już wiedziałem , w którym ulu muszę dokonać przeglądu, by ewentualnie zapobiec następnym rójkom. Rzeczywiście, znalazłem kilkanaście mateczników, które ściąłem, a mleczko w nich zawarte wypiłem (bardzo, bardzo ostry, kwaśny smak). Zostawiłem tylko jeden, najbardziej dorodny, zasklepiony, z którego wykluje się nowa królowa.
Dwa dni po tym zdarzeniu pojechaliśmy z żoną rano na działkę. Poszedłem do znajomego działkowicza, aby pomóc mu odnaleźć królowe i poznaczyć je w jego siedmiu ulach . Takie oznakowane opalikiem matki łatwiej i szybciej odnajduje się wśród tysięcy bardzo ruchliwych pszczół ( na każdy rok przypada inny kolor opalika, stąd rozpoznajemy wiek matki. W tym roku obowiązuje kolor zielony).
Właśnie przyklejałem drugiej królowej znaczek, gdy dostałem wiadomość od żony, że u mnie roją się pszczoły. Tym razem rój, równie potężny jak wcześniejszy, uwiesił się na leszczynie, na końcu tej łączki, którą w poprzednim wpisie widać na zdjęciu. Gałąź przygięła się aż do samej trawy, ku niezapominajkom, więc nie musiałem używać drabiny. Rój był rozczłonkowany na trzy zwisające brody. Nagle, na zewnątrz jednej z nich ujrzałem Jej Królewska Mość z czerwonym znaczkiem na grzbiecie, podążającą ku górze. Zanim schowała się wśród pszczół, zdążyłem odczytać jej numerek. Pokazałem ją również obecnemu tu adeptowi sztuki pszczelarskie, który tym razem pomagał mi w usadowieniu rójki w ulu. Już wiedziałem , z którego ula wyszła ta rójka. Szybki przegląd macierzaka, wybór największego matecznika , pobranie dwóch ramek z odkrytym czerwiem i przełożenie ich do nowego lokum, gdzie wkrótce zacznie funkcjonować nowa pszczela rodzinka - oto, czego nauczył się w tym momencie mój początkujący pszczelarz.
W następnym wpisie będzie o miodobraniu i o innych pszczelich niespodziankach. Niestety, nie udało mi się zainstalować filmu, ale mam nadzieję, że jeszcze to w tym sezonie zrobię. Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz