Mój bloog to nie tylko własne przeżycia, ale też wspomnienia, przemyślenia dotyczące bieżących spraw. Pragnę, odkrywając przed innymi to, co mnie boli, interesuje, frapuje, zachęcić innych do wymiany poglądów, tudzież doświadczeń w prezentowanych tematach. Mam już bagaż doświadczeń życiowych, a jako świeżo emerytowany nauczyciel między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, czuję sie jeszcze potrzebny. Jestem już dziadkiem, choć na takiego nie wyglądam. Zajmuję się pszczelarzeniem, malowaniem, teatrem, pisaniem oraz działką. Parałem się też pracą samorządową, ale obecnie wyborcy zaproponowali mi czteroletni wypoczynek, dlatego też mam czas dla wszystkich, którym moje towarzystwo będzie miłe.

28 grudnia, 2017

Ciężki rok dla dziewczyn


02 maja 2017

   Podały media informację o kradzieży pszczół, a także o całkowitym wyginięciu rodzin pszczelich w wielu regionach Polski. Zmartwiony pszczelarz skarży się przed kamerą, że nie dość, iż mu skradziono pszczoły, to w dodatku, na skutek niekorzystnych warunków pogodowych , pszczoły są osłabione i mogą jeszcze wyginąć. 



Ta fotka z mojej pracy w pasiece w ub. roku, ukazuje pszczoły  młodej rodzinki na ramce. U góry ramki widać komórki z zasklepionym miodem. 

     Pogoda rzeczywiście nas nie rozpieszcza i obawy pszczelarza są uzasadnione, aczkolwiek, już nie takie zawirowania pogodowe mieliśmy w historii pszczelarstwa i jakoś potrafiły nam się nasze rodziny pszczele rozwinąć , rozmnożyć, dając nam słodkie owoce swojego trudu.
    Gorzej jest z kradzieżą. W wiekach średnich złodziej barci  skracany był o głowę. Dzisiaj staje się kradzież rodzin pszczelich coraz częstszym zjawiskiem. Nie czynią tego prawdziwi pszczelarze, tylko tzw. "trzymacze pszczół", którzy tanim kosztem chcą na  nich  zarobić, a wcale nie dbają o ich zdrowie, właściwą kondycję, zabezpieczenie na zimę, etc.
   Tej zimy bardzo dużo rodzin pszczelich padło, na co złożyło się sporo czynników pogodowych, ale też wiele zależnych  od właścicieli pasiek , leczenia pszczół w sezonie i w jesieni, przed  ich zazimowaniem. To są właśnie przyczyny kradzieży. 



    Już przekwitają wiśnie i śliwy, szczęśliwie ocalały od kilkustopniowego nocnego mrozu; kwitną grusze, rozchylają pąki kwiatowe jabłonie, a moje dziewczyny uwijają się jak w ukropie. Ostatnie tygodnie chłodów były dla nich wyzwaniem, bowiem musiały przynieść nektar  i wodę dla swoich najmłodszych siostrzyczek, narażając często swoje życie, gdyż temperatura na zewnątrz wynosiła poniżej 10 stopni. Biedne zamierały na kwiatku albo przy wodopoju. Tu spotkałem się z przykładem solidarności w rodzinie pszczelej.
   Przyszedłem do pasieki. Pszczoły pojedynczo wylatywały, szukając nektaru i wody. Na mokrej  desce przy beczce z wodą oraz na mchu kilka znieruchomiałych robotnic świadczyło, że już nigdy do ula nie wrócą. Zebrałem je do garści zacząłem chuchać patrząc , jak  powoli budziły ze stanu hibernacji do życia - najpierw czułki, potem nóżki, odwłok, aż wreszcie skrzydełka poszły w ruch. Jeszcze słabe, ale już żywe. To cudowne, że udało się je reanimować. Zaniosłem je do najbliższego ula, położyłem na deseczce wylotka . Kilka weszło do środka, ale jedna jeszcze była niemrawa, zdawała się nie dostrzegać zbawczego otworu, z którego biło ciepło pszczelej rodziny. Kiedy schyliłem się po patyczek, by ją pchnąć do środka, nagle wyległa z oczka gromadka pszczół, które swoimi żuwaczkami zaczęły ciągnąć ową nieboraczkę za nóżki, za skrzydełka do środka.
    Byłem zaskoczony i jednocześnie podbudowany, tą sytuacja, bowiem obca pszczoła (np. błądząca albo w wypadku nagłej burzy) musi się specjalnymi znakami "wprosić" do ula, by strażniczki ją wpuściły .W każdym innym wypadku traktowana jest wrogo jako potencjalny rabuś i najczęściej kończy martwa  jako pokarm dla mrówek w trawie pod ulem. W tym wypadku siostry, nie bacząc  na jej przynależność, rasę, potraktowały ją z wielką miłością i solidarnością, chroniąc przed niechybną śmiercią.
   W tym właśnie  momencie pomyślałem sobie o naszym dylemacie narodowym: przyjąć, czy nie przyjąć  "obcych"?

Ciężki rok dla dziewczyn

wtorek, 02 maja 2017 23:04




I znowu wiosna, dziewczyny! - 22 marca 2017

znowu wiosna, dziewczyny!



    Już przebiśniegi, czy też śnieżyczki zakwitły, krokusy barwią różnokolorowo zieleniejącą trawę, pchają się ku słońcu żonkile i tulipany, a nad nimi uwijają się moje dziewczyny. I jest coraz weselej, bo to i kosy , a także inne ptaszęta   nawzajem się nawołują ,by spełnić to, co wiosną w przyrodzie spełnia się zazwyczaj. 
     Od dłuższego czasu spędzałem wolne chwile na działce pod miastem, przygotowując swoją pasiekę do tego, co już stało się faktem. Wiosna wkroczyła  zdecydowanie.
    Pszczoły, które nie przespały ani jednego dnia zimowego, ani jednej nocy, nawet w największe mrozy, już w połowie lutego, gdy temperatura podniosła się  o kilka kresek, zaczęły wylatywać pojedynczo, szukając wody, bowiem królowa-matka zaczęła spełniać swą powinność, dając początek nowemu pokoleniu,które trzeba było nakarmić. Pozostałe pszczoły, podnosząc temperaturę w ulu, starały się ogrzać swoje, rozwijające się w komórkach plastra, młodsze siostrzyczki, bowiem to one właśnie zastąpią je w wygrzewaniu i wychowywaniu kolejnych robotnic, które staną się sprawczyniami pierwszych słodkości płynących z ula.
   Był taki ciepły,  słoneczny dzień lutowy, kiedy moje dziewczyny wyległy ze swoich uli, radośnie obwieszczając swemu pszczelarzowi, że już nadszedł  czas pierwszego, pobieżnego przeglądu i pierwszych pasiecznych czynności. To był masowy oblot, polegający na tym, że pszczoły na zewnątrz,   poza ulem opróżniały przeładowane zimowym pokarmem jelito. Obserwowałem je, z radością wsłuchując się w ich  rojowe brzęczenie, w którym zdawało się słyszeć pochwalną pieśń na cześć Stwórcy i słońca.
  A potem , korzystając z rozluźnienia kłębu pszczelego, wyręczyłem je, czyszcząc dennice, czyli dna uli. Tu dopiero oceniłem, po tak zwanym osypie, jak przezimowały moje dziewczyny. Osyp, to martwe, najstarsze spracowane jesienią   pszczoły i te, które zbyt długo  tworzyły zewnętrzną warstwę pszczelego kłębu i po prostu, zmarły z zimna. To ich ofiara  życia, by pozostałe siostrzyczki mogły przeżyć jeszcze kilka tygodni zimy, a potem przedwiośnie i wychować młode pokolenie, zanim same odejdą do niebiańskich pasiek. 
    Przegląd dał mi obraz kondycji moich rodzin pszczelich. Smutek ogarnął mnie , gdy w jednym osypie znalazłem martwą matkę (tę osieroconą rodzinę trzy tygodnie później przyłączyłem do innej), a jeszcze większy żal poczułem, gdy zastałem w innym ulu ciszę. Były pszczoły w kłębie, między ramkami z pokarmem, ale martwe i ...czarne, z wilgoci. To tak zwane zaperzenie, czyli śmierć pszczół z powodu zbyt wysokiej temperatury powodującej, przy braku wentylacji  zbyt duża wilgotność w ulu i ..uduszenie się pszczół - coś podobnego, jak w naszych mieszkaniach zaczadzenie.           Szukałem przyczyny. Moja wina, to pozostawienie podczas jesiennego przeglądu zbyt małego otworu w powałce ( w przykryciu  gniazda pszczelego) , który pszczoły dodatkowo same zakleiły propolisem, chcąc uniknąć przeciągu. Zakleiły, bo w tej okolicy zawiązały kłąb. Gdybym zrobił odpływ zużytego powietrza po przeciwległej stronie , to by im nie przeszkadzało i cyrkulacja byłaby właściwa. Ale kto to  przewidzi? Druga przyczyna , to dzięcioł, który zaczął wykuwać dziurkę w ściance  ula. Kuł, kuł, pszczoły denerwowały się, zużywając tym samym więcej pokarmu, i zwiększając temperaturę w ulu, co z kolei wpłynęło na jakość powietrza i ... stało się to, co się stało. Dla mnie to nauczka . Szkoda, że kosztem dobrej rodziny. Pozostało mi więc  18 rodzin, które są w dobrej i bardzo dobrej kondycji.
    

I znowu wiosna, dziewczyny!

środa, 22 marca 2017 0:21

Czy jest tam kto???? - 02 kwietnia 2016

Czy jest tam kto????
https://youtu.be/Jt9viky3QCA

   Kosmos jest przestrzenią niemierzalną, a nasza Ziemia, która wydaje się nam być pępkiem świata, jest w nim  zaledwie mikronowej wielkości pyłkiem. A jednak Bóg nam poświęcił całą swoja uwagę. Czy tylko nam? To pytanie nurtowało badaczy nieba  dawniej i nurtuje  również dziś.
   Gdy byłem małym chłopcem, nie było jeszcze telewizji, a radio - na akumulator, ze słuchawkami,  jedno na wsi , czyli  u mojego ojca, który był kierownikiem szkoły - wydawało przeróżne piski,  bulczenia, świergoty, w które lubiłem się wsłuchiwać i puszczać wodze bujnej wyobraźni. Już ojciec mi wyjaśnił, że to fale radiowe, wysyłane z nadajnika , przenikają przestrzeń kosmiczną i tu są odbierane.
  Ponieważ nie było telewizji,   zaś prasa  jednorodna i w ograniczonym nakładzie, więc w długie zimowe wieczory  co światlejsi gospodarze zbierali się u kierownika szkoły, czyli mojego ojca i prowadzili dysputy na tematy polityczne  a także o miejscowych zwyczajach, o przeszłości - tej niedawnej i zamierzchłej.  Ojciec dzielił się wiadomościami z radia i prasy, niebaczny na nasze młode uszy, a także na uszy kogoś, kto miał  za zadanie te informacje przekazywać dalej. Nic dziwnego, że co jakiś czas ojciec późnym wieczorem był proszony przez tajemniczych panów  do samochodu i wracał  rano mocno zdenerwowany. Ale nie to jest tutaj ważne... Takie to były czasy.
   Mieszkaliśmy przy cmentarzu z czasów niedawnej wojny, więc w trakcie tych pogaduszek  nie obeszło się   bez relacji "naocznych świadków " z ich  spotkań z duchami. Dla mojego ojca była to doskonała okazja , by  podzielić się ze słuchaczami wyczytanymi w książkach (tato był rozmiłowany w powieściach Stanisława Lema) i  w prasie  wiadomościami na temat Kosmosu. Oczywiście, nie zabrakło tu  "nowinek " o "latających talerzach", później zwanych "spodkami", a jeszcze później UFO, co na moją wyobraźnie działało w sposób szczególny.
    Ojciec robił wycinki z PAX-owskiego "Słowa Powszechnego" o wszelkich obserwacjach "latających talerzy" , gromadził je  w teczce, a ja potem , gdy już opanowałem naukę czytania, zagłębiałem się w tę arcyciekawą lekturę. Później przyszedł czas na lekturę  Zenona Kosidowskiego "Gdy słońce było bogiem",  a gdy już stałem się młodzieńcem, zacząłem miewać dziwne sny, które pamiętam do dziś. 

Czy jest tam kto????

sobota, 02 kwietnia 2016 23:41

Dziś, z okazji Święta Niepodległości - 11 listopada 2015

Dziś, z okazji Święta Niepodległości  

Czym jest  PATRIOTYZM? Pytanie to pojawia się ostatnio często. Odpowiadają na nie dzieci, młodzież  i dorośli. Ile osób, tyle odpowiedzi. Ja też mam swoją definicję opartą na  mocnych podstawach, ale ... czy zadowoliłaby wszystkich? Dlatego jej nie formułuję. Przytoczony  poniżej wiersz Jana Kasprowicza wyjaśnia chyba , dlaczego. Jest ponadczasowy. 

Rzadko na moich wargach

Rzadko na moich wargach - 
Niech dziś to warga ma wyzna - 
Jawi się krwią przepojony, 
Najdroższy wyraz: Ojczyzna. 

Widziałem, jak się na rynkach 
Gromadzą kupczykowie, 
Licytujący się wzajem, 
Kto Ją najgłośniej wypowie. 

Widziałem, jak między ludźmi 
Ten się urządza najtaniej, 
Jak poklask zdobywa i rentę, 
Kto krzyczy, iż żyje dla Niej. 

Widziałem, jak do Jej kolan - 
Wstręt dotąd serce me czuje - 
Z pokłonem się cisną i radą 
Najpospolitsi szuje. 

Widziałem rozliczne tłumy 
Z pustą, leniwą duszą, 
Jak dźwiękiem orkiestry świątecznej 
Resztki sumienia głuszą. 

Sztandary i proporczyki, 
Przemowy i procesyje, 
Oto jest treść Majestatu, 
Który w niewielu żyje. 

Więc się nie dziwcie - ktoś może 
Choć milczkiem słuszność mi przyzna - 
Że na mych wargach tak rzadko 
Jawi się wyraz: Ojczyzna. 

Lecz brat mój najbliższy i siostra, 
W tak czarnych żałobach ninie, 
Ci widzą, że chowam tę świętość 
W najgłębszej serca głębinie. 

Ta siostra najbliższa i brat ten, 
Wybrani spomiędzy rzeszy, 
Ci znają drogi, którymi 
Moja Wybrana śpieszy. 

Krwawnikiem zarosłe ich brzegi, 
Łopianem i podbiałami: 
Śpieszę z Nią razem, topole 
Ślą swe westchnienia za nami. 

Przystajem na cichych mogiłach, 
Słuchamy, azali z ich wnętrza 
Jaki się głos nie odezwie, 
Jakaś nadzieja najświętsza. 

Zboża się złocą dojrzało, 
A tam już widzimy żniwiarzy, 
Ta dłoń swą na czoło mi kładzie 
I razem o sprzętach marzy. 

A potem, podniósłszy głowę 
Do dalszej wstając podróży, 
Woła: "Miej radość w duszy, 
Bo tylko radość nie nuży. 

Podporą ci będzie i brzaskiem 
Ta ziemia tak bujna, tak żyzna, 
Nią ci Ja jestem na zawsze 
Twa ukochana Ojczyzna". 

Jakiś złośliwy złoczyńca 
Pszeniczne podpala stogi, 
U bram się wije niebieskich 
W rozpaczy człowiek ubogi. 

Jakaś mordercza zaraza 
Z głodem zawiera przymierze, 
Na przepełnionych cmentarzach 
Krzyże się wznoszą świeże. 

Jakoweś głuche tętenty 
Wskroś przeszywają powietrze, 
Kłębią się gęste chmurzyska, 
Czyjaż to ręka je zetrze? 

Jakaś olbrzymia rzeka 
Wezbrała krwią i rozlewa 
W krąg purpurowe swe nurty, 
Zabiera domy i drzewa. 

Jakoweś idą pomruki - 
Drży niepoznana puszcza, 
Dęby się groźne ozwały, 
Cóż to za moc je poduszcza? 

A nad tą dolą - niedolą 
Poranna nieci się zorza, 
Na pieśń mą, Ojczyzny pełną 
Spływa promienność jej Boża. 

W mej pieśni, bogatej czy biednej - 
Przyzna mi ktoś lub nie przyzna - 
Żyje, tak rzadka na wargach, 
Moja najdroższa Ojczyzna. 

Dziś, z okazji Święta Niepodległości

środa, 11 listopada 2015 0:50

Życie... i co dalej? - 05 stycznia 2015

Życie... i co dalej?

   Komputer często mi się zawiesza, przez co mam problem z systematyczną pracą przy nim. Oczekiwanie, aż coś znowu samo "zaskoczy", kosztuje mnie dużo nerwów i czasu, którego mam coraz mniej, stąd też moja dłuższa nieobecność  w KB, czyli w Klubie Blogerów. Akuratnie stało się to w okresie przed - i poświątecznym, więc nie zdążyłem podziękować za życzenia  ani sam wszystkim pożyczyć ... teraz już tylko wszelkiej pomyślności w Nowym Roku 2015, a przede  wszystkim dużo zdrowia.
  Tak sobie pomyślałem: człowiek z upływem lat mniej jest wydolny, to dlaczego sztuczna inteligencja, komputer  nie może na to samo cierpieć? Mój ma już 6 lat, zatem w świecie nowoczesnej, stale rozwijającej się technologii jest już staruszkiem i ma prawo odmawiać posłuszeństwa. Kiedy stanie mu jego "serducho", poddany zostanie utylizacji i pamięć o nim zginie.
   Tak sobie pomyślałem o moim  staruszku-komputerze i zaraz głos wewnętrzny spytał : "A co z tobą, gdy tobie stanie serducho? Wszak prowadzisz dość ryzykowny tryb życia, trudniej  ci się schylać  po świętach, ostatnie badanie cholesterolu wykazało znacznie przekroczoną normę... I co? Nie boisz się utylizacji? "
   Dalsze moje rozmyślania nie dotyczyły zatem  spraw przyziemnych, nabrały charakteru eschatologicznego, zwłaszcza, że wpadła mi do ręki książeczka "Niebo istnieje naprawdę", którą przeczytałem podczas jednej bezsennej nocy.



Od lewej: Akiane, Colton, Książę Pokoju
     
A potem wyruszyłem na poszukiwania w internecie mimo niedomagań komputera. Poznałem małego Coltona Burpo, którego przeżycia zostały tu opisane przez jego ojca, pastora Tedy Burpo. Poznałem inne historie - historie podobnych osób, które otrzymały dar  doświadczenia na chwilę prawdziwego szczęścia, bycia ...w niebie. Zafascynowała mnie historia młodej malarki Akiane Kramarik i jej niezwykłe dzieła. Przypomniałem sobie wcześniejsze lektury na temat życia po życiu - świadectwa osób, które wróciły z Tamtej strony życia. Przypomniałem sobie wszystkie zasłyszane opowieści, a także doświadczenia mistyczne świętych. I przypomniałem sobie niektóre sny, w których "odwiedzali " mnie moi najbliżsi, cieszący się już drugim  życiem bardzo blisko Pana. 


"Książę Pokoju" - portret  namalowany przez Akiane  Kramarik , w którym Colton rozpoznał widzianego przez siebie Jezusa
Polecam : www.heavenisforreal.net

Życie... i co dalej?

poniedziałek, 05 stycznia 2015 23:35

Przełom jesienny - 23 listopada 2014


Przełom jesienny

    Różnie przeżywamy okres jesieni. Na ogół doświadczamy uczucia, że oto coś zmierza do końca, jakiś etap naszego życia niebawem trzeba będzie zbilansować i zamknąć. Bilans może być dodatni lub ujemny.To zależy, jak do życia podchodzimy, jakie doświadczenia życiowe były naszym udziałem. Ale zawsze  czegoś nam żal, a jednocześnie, ciesząc się urokami jesieni, snujemy plany na przyszłość.


/Zdjęcie pochodzi z zasobów GOOGLE/

     Zatrzaskując bramkę mojej działki przed wszelkim hałasem wielkiej polityki, miałem przez całą wiosnę i lato, a także przez połowę słonecznej jesieni, kontakt z naturą. Praca fizyczna  w otoczeniu wzrastających i dojrzewających warzyw, zapachu kwitnących kwiatów i ziół, rumieniących się z dnia na dzień owoców na jabłoniach, dawała mi niesamowitą radość i spokój ducha. A wszystko to dopełniała przepiękna muzyka pszczelich rodzin dobiegająca z  uli,  oraz rzędów  malin, wśród których uwijały się moje skrzydlate kochanki. Przerywając prace ogrodnicze, co jakiś czas zamieniałem się w ich dyrygenta, poprawiając to i owo, w zależności od potrzeby. Albo też, leżąc w cieniu na leżaku, wpatrywałem się w błękit nieba, śledząc kierunki lotów pracowitych pszczół. Niesamowity to był widok.





    Do ostatnich ciepłych dni pszczoły, zabezpieczone na zimę w pokarm, wylatywały  jednak z uli przynosząc jeszcze pyłek. Czasem przed niektórymi ulami robił się nagle duży ruch, mogący zaniepokoić pszczelarza obawiającego się nalotu obcych pszczół-rabusiów. Ponieważ pozwężałem otwory w  wylotkach, rabunku nie obawiałem się, domyślając się, że są  to raczej najmłodsze, późno wyklute pszczoły w trakcie  oblotu.
    Dziś w pasiece cisza. Temperatura niska, więc pszczoły skupiły się w kłębie między kilkoma ramkami, wytwarzając ruchem ciał temperaturę pozwalającą im przetrwać nawet najbardziej ostrą zimę. W środku kłębu znajduje się matka, królowa, stale karmiona przez  swoja świtę. Między innymi dlatego temperatura musi być wysoka (20 -27 stopni C w środku kłębu), aby pokarm  dla matki nie zastygał ani nie krystalizował i był łatwy do pobrania. Oczywiście, same  pszczoły również się odżywiają.
    Mając za sobą koniec sezonu pasiecznego, wykorzystałem ostatni tydzień przed wyborami samorządowymi do wymiany ogrodzenia na drugiej, pobliskiej działce, zastępując sześcioletni,  rustykalny płot z wierzbowych gałęzi nowym, z siatki leśnej  przymocowanej do sosnowych stempli, które wpierw musiałem obskurować (ociosać z kory) i odpowiednio przyciąć, zakonserwować, a potem wpuścić w ziemię. Tuż przed wyborami samorządowymi udało mi się zrobić nową bramkę i... zamykając działkę, zamknąć symbolicznie tegoroczny  sezon ogrodniczy.
  Właśnie jesień ma się ku końcowi i nadchodzi zima. Już pojawiły się i zniknęły pierwsze płatki śniegu, a ja kończę odpoczynek i biorę się za malowanie, myśląc już o wiośnie.

Przełom jesienny

niedziela, 23 listopada 2014 15:08

Rekolekcje - 03 października 2014

Rekolekcje z ks. Lemańskim

    Ks. Wojciech Lemański to kapłan idący drogą wyznaczoną przez Chrystusa - tą samą, którą w swoim posługiwaniu kroczy Ojciec Święty, Franciszek.
     W 2013 r. ukazała się książka Anny Wacławik-Orpik "ks.Wojciech Lemański. Z krwi, kości i wiary", będąca zapisem rozmowy z "niepokornym" kapłanem ... bożym kapłanem. Lektura tej książki, to dla mnie swoiste rekolekcje.
   Łatwo jest mówić o człowieku, wydawać o nim opinie w oparciu o doniesienia prasowe lub powielane plotki, które tworzą  obraz zniekształcony, a więc, nieprawdziwy. W  takim  wypadku są to  opinie fałszywe, często krzywdzące. Prawdziwy obraz człowieka zyskujemy dopiero w bezpośrednim z nim spotkaniu i rozmowie. Taki obraz kapłana wyłania się nam w trakcie lektury książki  Anny Wacławik-Orpik.
   Podczas lektury widzimy dorastanie Wojciecha Lemańskiego do kapłaństwa, na które składa się dzieciństwo, atmosfera domu rodzinnego, miejscowa parafia,  lata szkolne,  harcerstwo,czas powołania i   życie w seminarium. Widzimy młodego, skromnego  księdza, który nie myśli o karierze i awansach, ale o pracy duszpasterskiej z tymi najbardziej potrzebującymi - tam, gdzie będzie mógł najlepiej służyć Chrystusowi i ludziom: w pierwszych  parafiach i na Białorusi, a potem w Otwocku i Jasienicy.
   Czytając rozmowę z księdzem Wojciechem, lepiej go poznawałem mimo, że nieobce mi były jego teksty zawarte w prowadzonym przez niego blogu oraz wypowiedzi udzielane mediom.  W postawie księdza Lemańskiego, w jego pacy duszpasterskiej  widzę to samo, co dostrzegałem w postawie i pracy  wielu wspaniałych znanych mi kapłanów :  gorliwość, niezwykłą wrażliwość na cierpienie i krzywdę drugiego człowieka, troskę o dobro duchowe i materialne swoich parafian, niezgodę na zakłamanie, fałsz, nie tylko w swoim, kapłańskim środowisku, bezkompromisowość. Wierzcie mi, że często porównywałem kapłańską postawę księdza Lemańskiego z postawą  Karola Wojtyły, choć inne to były czasy i warunki pracy duszpasterskiej. Ale zasady bycia sługą Chrystusowym, niezmiennie  te same.
    W świetle obecnego statusu ks. Wojciecha po nałożonej  na niego karze,  szczególną uwagę zwracałem na jego wypowiedzi pod adresem zwierzchnika, ks. biskupa Hosera. Nie było w nich cienia nienawiści. Był żal, a normalny człowiek, jeśli został zraniony,  ma prawo ten żal w jakiejś formie wyrazić.
   Czy ks. biskup zranił celowo? Ks. Lemański jest przekonany, że słynne pytanie o obrzezanie zadane zostało z premedytacją. Znając "nieoficjalny " stosunek do kwestii żydowskiej wielu zacnych duchownych, mam prawo bardziej wierzyć ks. Wojciechowi niż jego przełożonemu, choć ów  wypiera się tych słów. "Maluczkim"można wmówić różne  rzeczy, ale  ja  do nich nie będę się zaliczał. Zresztą, już  jeden dostojny polski hierarcha udowodnił światu, że szata, pierścień biskupi i pastorał nie zawsze chronią przed szatańskimi pokusami, czyli przed grzechem.
     Cały konflikt, w efekcie  którego przeciw księdzu Lemańskiemu wytoczono najcięższą armatę, jest "dziełem" współbraci w kapłaństwie i niektórych środowisk prawicowych. Podczas   spotkania z bpem Hoserem , na którym  padło znamienne pytanie, ks. Lemański dowiedział się od niego, że  ks. biskup poprosił księży, by napisali "opinię " na jego (ks Lemańskiego) temat.
" A niedługo  potem - mówi ks. Wojciech - zadzwonił do mnie kardynał  Kazimierz Świątek, z którym po moim wyjeździe z Białorusi  rzadko się kontaktowaliśmy. Zapytał, czym zalazłem  za skórę polskim biskupom, że szukają haków, dowodów  na to, że jestem człowiekiem wątpliwej reputacji, aż na Białorusi. (...). Nie wierzę, żeby robił to biskup, byli w to zaangażowani księża z dekanatu i kurii"
   Nie wiem, na ile ks. biskup osobiście obdarza ks. Lemańskiego  swoją niechęcią, na ile kary, którymi obłożony został "niepokorny" kapłan  zgodnie z Prawem Kanonicznym  Kościoła Katolickiego są efektem jego świadomej decyzji czy tez  czyjejś podpowiedzi, ale wiem, że uczyniono ks. Wojciechowi Lemańskiemu  ogromną krzywdę. Śmiem sądzić, że za tymi karami stoi zwykła niegodziwość ludzka i że Chrystus kocha  nadal księdza Wojciecha - swojego gorliwego sługę. Na pewno kocha też jego przełożonego i pozwoli w porę naprawić wyrządzoną krzywdę.

Rekolekcje

piątek, 03 października 2014 0:44

Kawalerskie południa - 31 sierpnia 2014





Źródło zdjęcia: upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/68/Drohn_im_Flug_08-3.jpg

Kawalerskie południa
Ta historia dotyczy niezwykłych romansów, w których zwycięzca, choć osiągnie swój cel, kończy zazwyczaj tragicznie.

 Zaloty
  Od dawna słyszałem ten dźwięk w pobliżu swojej działki.
  Ilekroć szedłem kosić trawę na pobliskiej łące, słyszałem narastające, niesamowite brzęczenie, jakby w niedalekich zaroślach zagościły roje pszczół. Szukałem w  rosnącym za rowem zagajniku uwieszonych na konarach rojów, ale nie dostrzegłem żadnego z nich.  To "falujące" na wysokich tonach  brzęczenie  brzmiało jak niesamowita muzyka, koncert tysięcy instrumentów smyczkowych, zniewalających słuch w południowym słońcu i niosący jednocześnie jakąś wewnętrzną radość. Może dlatego  właśnie tak lubię pracować na działce.
   Nie widząc żadnego roju, doszedłem do wniosku, że to przeróżne owady uwijają się nad bogato ukwieconą łąką i przez długie lata swojej pracy na działce zdążyłem przyzwyczaić się do tej niezwykłej muzyki.
   Tej wiosny, kiedy na drugiej, znajdującej się nieopodal działce rozpocząłem sezon pszczelarski, zdarzyła mi się przygoda z rojami, o których już tu pisałem. Było majowe, słoneczne południe. Właśnie  w dzień po osadzeniu  drugiego roju pracowałem w pasiece, gdy, zafascynowana moimi "dziewczynami" małżonka zawołała do mnie z drugiej działki, że chyba tam jakieś pszczoły znowu się roją.
   Poszliśmy razem w stronę wspomnianej łączki na skraj działek, skąd rozlegało  się narastające brzęczenie.  Zacząłem śmiać się, bo przecież wiadomo mi było, że w tym miejscu brzęczenie trwało nieustannie, a żadnego roju nie było, ale jednocześnie spojrzałem w górę i... oniemiałem na chwilę. Zobaczyliśmy z żoną zjawisko dotychczas przez nas nie oglądane. Staliśmy i patrzyliśmy zafascynowani tym, co się działo ponad naszymi głowami. To było fantastyczne widowisko. Co chwilę, z różnych miejsc wzbijała się w górę , na wysokość ok. pięciu metrów grupa kilkunastu owadów, by w pewnym momencie rozprysnąć się na boki. A głośne, falujące  brzęczenie brzmiało nieustannie jako tło muzyczne do rozgrywających  się  miłosnych zalotów na trutowisku. Bo to właśnie było trutowisko.
   Przez moment jeden z samców pszczelich, truteń, być może zwycięzca godów, usiadł zmęczony na liściu rosnącej na skraju działki wiśni. Biedak, chwilę swojego szczęścia przypłaci życiem, bo tak już Natura wyposażyła te stworzenia, że cały aparat kopulacyjny trutnia zostaje w odwłoku "panny młodej", jako swoista pamiątka z godowego lotu.
    W ten sposób, po ponad dwudziestu latach  odkryłem, że obok mojej działki  znajduje się trutowisko, a więc miejsce, gdzie w ciepły dzień gromadzi się pszczela kawalerka z okolicznych pasiek. To właśnie tu samce pszczele, zwane trutniami, tym niezwykłym dźwiękiem wabią młode, nieunasiennione matki - przyszłe królowe pszczelich rojów. Gdy któraś z nich nadleci, rozpoczyna się wyścig kilkudziesięciu kawalerów. Ten najlepszy zapładnia samicę pszczelą w locie,  na wysokości kilku  metrów, nieświadomy ceny, jaką mu przyjdzie zapłacić za krótką chwilę przyjemności. A samiczka - przyszła "dostojna królowa"? Jej nie wystarczy jeden samiec. Zanim ustatkuje się i zostanie matką setek tysięcy pszczół, pozwala sobie na romans z kilkoma jeszcze nieszczęśnikami, jakby wiedziała, że potem przyjdzie jej przez co najmniej  kilka lat, do końca jej dni, żyć w celibacie, zamkniętej w ulu, a jedyny wylot w przestrzeń to z rójką na nowe i ostatnie miejsce.
      Ta "panieńska rozpusta " przyszłej królowej-matki owocuje tym, że w kolejnym pokoleniu jej potomstwa pojawiają się pszczoły i trutnie o zupełnie innych cechach i ubarwieniu, odziedziczonych po którymś z jej kolejnych "kochanków".
    A "panowie kawalerowie"?  Marny jest ich los.
  Trutnie, które nie "umrą ze szczęścia", które nie spełnią swej , ustalonej przez Stwórcę  prokreacyjnej roli , zażywają jeszcze darmowej rozkoszy w ulu, objadając się miodem i w ciepłe dnie do końca nawiedzają trutowisko, w nadziei napotkania jakiejś zapóźnionej "panienki". Gdy jednak kończy się pszczelarski sezon i pszczoły czują nadejście jesieni, trutnie stają się dla pszczelej rodziny  zbytecznym balastem. Wpierw gromadzone są na ostatnim plastrze, potem zmuszane do zejścia na dno ula. Widziałem  zgromadzone na dennicy trutnie. Ustawione głowami do środka, wyglądały niczym czarne gwiazdy, albo kwiaty otoczone prze pilnujące je pszczoły -strażniczki. Czekały na swoją eksmisję poza ul, gdzie z głodu i zimna  miały dokończyć swego żywota. Takie są prawa Natury. Bezwzględne, czasem okrutne, ale ... sprawiedliwe.

Kawalerskie południa

niedziela, 31 sierpnia 2014 23:56

Dlaczego? piątek, 08 sierpnia 2014 23:59

Dlaczego???

 Małgosia była moją uczennicą, jedną z najbardziej pilnych, rzetelnych, a przez to najlepszą. Była wzorową uczennicą pod każdym względem. Taką ją  zapamiętałem.
  Małgosia byłą wzorową nauczycielką i wychowawczynią - wymagającą, ale pełną empatii, tego ciepła, które pozawalało uczniom - jej wychowankom - zwracać się do niej ze swymi problemami. Osiągała duże sukcesy ze swoimi uczniami. Taką ją zapamiętałem jako  jej przełożony.
  Małgosia była bardzo dobrą koleżanką, bardzo cenioną  wśród grona pedagogicznego. Zawsze serdeczna, życzliwa, uśmiechnięta, ale też zatroskana, gdy wyczuła czyjeś nieszczęście. Potrafiła wspaniale bawić się na szkolnych imprezach i wycieczkach. Taką ją pamietam  jako jej kolega z pracy.
  Małgosia była przykładną żoną i matką.  Wraz ze swoim mężem(również nauczycielem), mogła cieszyć się z sukcesów swoich synów. Wielu szczerze zazdrościło Małgosi z tego powodu, ale nie była to zazdrość chora, zawistna. Zresztą, Małgosia specjalnie tym się nie chwaliła.Wynoszenie się ponad innych, obce było jej naturze.
   Małgosia przeszła w życiu wiele, ale  sprawiała wrażenie  kobiety o silnej osobowości. Tak właśnie ją postrzegaliśmy.
   Wiadomość o desperackim kroku Małgosi zaszokowała nas wszystkich. Będąc już na emeryturze, nie miałem z nią kontaktu. Dowiedziałem się, że była na urlopie z powodu depresji, ale już wróciła na końcoworoczną konferencję plenarną i miała  po wakacjach kontynuować pracę dydaktyczną.
   Wczoraj  odprowadziliśmy Małgosię na miejsce jej wiecznego spoczynku. Były tłumy ludzi . To też świadczy o tym, że Małgosia miała wielu przyjaciół. Mszę św. pogrzebową celebrowało pięciu księży, wśród których dwaj to uczniowie Małgosi.
   Małgosia żyć będzie  w naszej pamięci .Tak zapewniano w mowie pogrzebowej. Ale żyć będzie też w sercach tych, którzy dzięki jej śmierci otrzymali szansę na nowe życie.
    Dla mnie jednak stale pozostanie bez odpowiedzi pytanie: DLACZEGO ?




Dlaczego?
piątek, 08 sierpnia 2014 23:59

Miodowa sielanka II - 05 czerwca 2014

Cz.II . Miodobranie


    Miodobranie to najbardziej oczekiwany przez pszczelarza okres. To właściwie takie żniwa, sprawdzian jego umiejętności pszczelarskich. I nie chodzi tu o to, czy pszczelarz zna się na pszczołach, tylko o to, czy dobrze jesienią poprzedniego roku przygotował rodziny pszczele do zimowli i do nowego sezonu.
    Od żniw w rolnictwie  miodobranie różni się tym, że powtarza się kilka razy w sezonie, zaczynając się w maju, a kończąc u schyłku lata lub z początkiem jesieni. Wszystko zależy od bazy pożytkowej ( w tym również  rolniczych upraw) oraz od pogody.
   Praktycznie w moim rejonie pszczelarze spodziewają się czterech zbiorów miodu gatunkowego (towarowego) : z rzepaku, z akacji, lipy i nawłoci. Ta ostatnia  od kilku lat, ze względu na swą ekspansywność, stała się popularnym pożytkiem  dającym miód uznawany za gatunkowy. Od czasu do czasu pojawia się jeszcze okazja do zbioru miodu nie nektarowego, czyli ze spadzi liściastej lub iglastej. Poprzednie cztery miody  są zebranym i przetworzonym przez pszczoły nektarem pochodzącym z kwiatów wymienionych roślin i drzew, zaś ostatni to "wypompowany" i wzbogacony w enzymy  przez mszyce oraz czerwce sok liści z niektórych drzew lub igieł świerków i jodeł, którego nadmiar "wyrzucany" jest przez te owady i zbierany przez pszczoły.
    W tym roku wcześniej, bo już w pierwszej połowie maja, zacząłem wybierać miód rzepakowy.  Wpierw  wybrałem z najsilniejszej rodziny, która zimowała w dwóch korpusach i z której pobierałem ramki z czerwiem do zasilania innych, słabszych. Dopiero  połowa okresu kwitnienia rzepaku, a już miałem zasklepiony, czyli dojrzały miód w w dziesięciu ramkach górnego korpusu i gromadzony częściowo w półnadstawce.
   Miód rzepakowy ma tendencję do szybkiego krystalizowania się,  czyli przemieniania swojej konsystencji z płynnej w stałą, jeszcze w komórkach plastra, w ulu. W poprzednich latach zdarzało mi się to kilka razy i ciężkie od takiego miodu ramki wracały do pszczelej rodziny, bo nie sposób było go odwirować  bez ryzyka wyłamania się plastrów. W ten sposób do ula wracało jakieś 40, a może i więcej procent miodu. Starałem się dać te ramki do gniazda, by pszczoły wykarmiły nim  swoje larwy . Tak rozumowałem, ale one okazały się sprytniejsze i przeniosły go na powrót do miodni. Gdy wybierałem potem miód lipowy, znowu  po kilkadziesiąt komórek w plastrze było wypełnionych skrystalizowanym miodem rzepakowym.
   Po tym wstępnym odbiorze miodu nastąpił kilkudniowy  okres  deszczowy, a po nim pojawiły mi się dwa roje, o których pisałem poprzednio. Ich osadzanie było okazją do przeglądu wszystkich rodzin i orientacji  co do ilości miodu. Widziałem, że korpusy nadstawkowe (miodnie) są bardzo ciężkie. W sobotę zatem nastąpiło główne miodobranie. A rzepak jeszcze kwitł, więc pszczoły uwijały się jak w ukropie. Dosłownie, całe ich eskadry   leciały w jednym kierunku i  takież wracały ciężkie, siadając najpierw na trawie, na gałęziach pobliskich drzew, by po chwili wzbić się i wlecieć do uli. Niesamowity widok, cieszący oko pszczelarza, a także cudowna orkiestra w powietrzu. Zapracowane "dziewczyny" nawet nie zwracały uwagi na tego, kto zabierał owoc ich ciężkiej pracy. Oczywiście, każdą ramkę , po strzepnięciu  pszczół  na podstawioną pod wylotek płytę pilśniową, musiałem szybko chować przed nimi  do transportówki stojącej za ulem. Tam, przy transportówce postawiłem dymiący podkurzacz, by zniechęcić te bardziej uparte.
   Takim to sposobem,  od przedpołudnia do zmierzchu wybrałem i odwirowałem   większość ramek, ciężkich  od dojrzałego miodu. Te, w których był jeszcze niedojrzały, zostawiłem na następny tydzień.
    W niedzielę  do południa zawitał u mnie umówiony poprzedniego dnia  pracownik naukowy Uniwersytetu Rzeszowskiego, który wziął ode mnie do badania słoik świeżego miodu rzepakowego i słoik ubiegłorocznego, ze spadzi liściastej. Zostawił koperty na rośliny pożytkowe i plastikowe kubeczki na próbki pszczół ( niestety, kilkadziesiąt z nich musiałem poświęcić dla nauki w ramach unijnych grantów, jakie rzeszowska uczelnia zdobyła do badania stanu pszczelarstwa na Podkarpaciu).

   
  Dla mojej żony najprzyjemniejszym momentem jest rozlewanie miodu z odstojnika do słoików. Wypływający  z kranu miód  nie tylko pięknie pachnie, ale też szeleści, tworząc w słoiku stożek , jakby ktoś układał wstążeczkę. To dowód, że miód jest bardzo dojrzały. Gdyby zamiast tego  stożka  tworzył się dołek (menisk wklęsły), oznaczało by to, że miód nie jest dojrzały, że posiada jeszcze duży procent wody i po jakimś czasie może zacząć fermentować. Taki miód nie nadawałby się do sprzedaży.
   Po niedzieli wziąłem pozostały miód. Już dojrzał, a w pięciu ramkach pojawiło się  kilkadziesiąt komórek z już skrystalizowanym. Wziąłem też miód z półnadstawki tego najsilniejszego, pierwszego ula. Przy okazji zobaczyłem, że ramki, które dałem pszczołom do osuszenia po odwirowaniu miodu, są znowu wypełnione, ale jeszcze nie do końca. Ponieważ w mieście zaczęła kwitnąć akacja, postanowiłem, że dla miodu akacjowego muszę zrobić miejsce, więc za trzy dni opróżnię jeszcze  te ramki. Tak też zrobiłem, ale ten właśnie miód (ponad 4 kg) był już smakowo i kolorystycznie nieco inny od wcześniejszego. Widocznie pszczoły znalazły sobie jakiś inny, atrakcyjny pożytek. Żona mówi, że w tym czasie, na kwitnącej borówce amerykańskiej było mnóstwo pszczół.  Na  działkach, gdzie mam pasiekę, wielu działkowiczów ma po kilkadziesiąt krzaków tej borówki, stąd  , być może, ta odmiana miodu.
   Tegoroczny zbiór miodu rzepakowego był dla mnie rekordowy. Zebrałem z dziesięciu uli ok 180 kg miodu. Moje "dziewczyny" spisały się na medal.




Miodowa sielanka

czwartek, 05 czerwca 2014 0:29

Sielanka miodowa - 22 maja 2014

Cz.I  Roje


foto z zasobów GOOGLE

   Roje pszczele tej wiosny były obfite. Razem z odkładami pozwoliły mi powiększyć moją pasiekę o 6 rodzin. Odkłady  to sztucznie dzielone przez pszczelarza silne rodziny w celu uniknięcia naturalnego podziału i rójki. Taka rójka zabiera ze sobą ok. 5 kg miodu i jeżeli pszczelarz jej nie złapie, to po krótkim pobycie na drzewie w okolicach pasieczyska, odlatuje co najmniej 5 km od pasieki ,osiedlając się w nowym, wybranym przez zwiadowczynie miejscu, tak jak te opisane przeze mnie pszczoły w klasztornym murze.
   Przygotowane miałem wszystkie "skrzydlate dziewczyny" do zbierania miodu z rzepaku, a nie do rojenia się. Byłem więc spokojny, że niczym mnie nie zaskoczą. A jednak zaskoczyły. Wystarczyło kilka dni zimna , podczas których pszczoły rzadko wylatywały na pożytek, by popadły w nastrój rojowy.
    Żona dzwoni do mnie z działki, bym natychmiast przyjeżdżał , bo wokół altanki pełno pszczół lata, a do magazynu wejść nie można. Wsiadłem na rower i  ciągu dziesięciu minut byłem na miejscu . Rzeczywiście, na rosnącej  przy altance wysokiej tui, w samym środku gęstwiny uwiązał się potężny rój. Zebrałem go z dużej drabiny  w ostatnim momencie, zanim gałęzie pod moim ciężarem zaczęły odchodzić z pnia. Ostrożnie , by nie runąć z drabiną i szmacianym    workiem pełnym pszczół  (ok. 5kg) na ziemię, zacząłem schodzić. Udało się. Miałem przygotowany ul z ramkami i węzą , wyjąłem jedynie z sąsiedniego ula  jedną ramkę z "niemowlętami" w stanie larwalnym i wsadziłem w sam środek , aby pszczoły zajęły się niańczeniem maleństw, a nie  myślały o ucieczce. Jest to stary pszczelarski sposób osadzania rojów  z wykorzystaniem ich instynktu macierzyńskiego.
   Wsypałem pszczoły na przyłożoną do wylotka szeroką płytę pilśniową i wraz  małżonką obserwowaliśmy wspaniały marsz  pszczelej, kilkudziesięciotysięcznej armii do wąskiego otworu w ulu. Fascynujący widok trwał jakiś czas, a  przekonany byłem, że to jakieś obce pszczoły zwabione zostały zapachem pasieki i miały zamiar wykorzystać jeden z pustych domków .


 foto z zasobów GOOGLE
  
W pozostałych ulach  trwała normalna intensywna praca i nic nie wskazywało na to, by któraś z moich rodzin wyroiła się, dlatego ogromne było moje zdziwienie nazajutrz, gdy podczas przeglądu osadzonego roju znalazłem królową -  matkę ze znanym mi czerwonym opalikiem na grzbiecie. Już wiedziałem, że to moja ubiegłoroczna  matka . Sprawdziłem w zeszycie numer i już wiedziałem , w którym ulu muszę dokonać przeglądu, by ewentualnie zapobiec następnym rójkom. Rzeczywiście, znalazłem kilkanaście mateczników, które ściąłem, a mleczko w nich zawarte wypiłem (bardzo, bardzo ostry, kwaśny smak). Zostawiłem tylko jeden, najbardziej dorodny, zasklepiony, z którego wykluje się nowa królowa.
       Dwa dni po tym zdarzeniu pojechaliśmy z żoną rano na działkę.  Poszedłem do znajomego działkowicza, aby pomóc mu odnaleźć królowe i poznaczyć je  w jego siedmiu ulach . Takie oznakowane opalikiem matki łatwiej i szybciej odnajduje się wśród tysięcy  bardzo ruchliwych pszczół ( na każdy rok przypada inny kolor opalika, stąd rozpoznajemy wiek matki. W tym roku obowiązuje kolor zielony).
  Właśnie przyklejałem drugiej królowej znaczek, gdy dostałem wiadomość  od żony, że u mnie roją się pszczoły.  Tym razem rój,  równie potężny jak wcześniejszy, uwiesił się na leszczynie, na końcu tej łączki, którą w poprzednim wpisie widać na zdjęciu. Gałąź przygięła się aż do samej trawy, ku niezapominajkom, więc nie musiałem używać drabiny. Rój był rozczłonkowany na trzy  zwisające brody. Nagle, na zewnątrz jednej z nich ujrzałem Jej Królewska Mość z czerwonym znaczkiem na grzbiecie, podążającą ku górze. Zanim schowała się wśród pszczół, zdążyłem odczytać jej numerek. Pokazałem ją  również obecnemu tu adeptowi sztuki pszczelarskie, który tym razem pomagał mi w usadowieniu rójki w ulu. Już  wiedziałem , z którego ula wyszła ta rójka. Szybki przegląd macierzaka, wybór największego matecznika , pobranie dwóch ramek z odkrytym czerwiem  i przełożenie ich do nowego lokum, gdzie wkrótce zacznie funkcjonować nowa  pszczela rodzinka - oto, czego nauczył się  w tym momencie mój początkujący pszczelarz.
   W następnym  wpisie będzie o miodobraniu i o innych pszczelich niespodziankach. Niestety, nie udało mi się zainstalować filmu, ale mam nadzieję, że jeszcze to w tym sezonie zrobię. Cdn.


Sielanka miodowa

czwartek, 22 maja 2014 0:34


Jabłonie, kwitnace jabłonie... - 16 maja 2014

Cuda wiosny

 Urzekają swym pięknem, jak Panny Młode przed ślubem.Soczyste, białe  kwiaty o lekko zaróżowionych na  swych końcach płatkach i zupełnie różowe  pąki  tworzą charakterystyczną gamę barw. No i ten zapach oraz towarzyszący wszystkiemu brzęk pszczół, i innych pszczołowatych.
   Już  praktycznie przekwitły jabłonie. 


Jeszcze gdzie gdzieniegdzie jakiś kwiatek  spóźnialski wybija się na gałązkach spośród zieleni rozwiniętych już  liści, już wyraźnie wykształcają się zawiązki przyszłych owoców, ale niedawne wspomnienie kwitnących jabłoni  nadal wzbudza zachwyt.  Miałem w tym roku szczęście, goszcząc (z okazji łapania pszczelich rojów ) szwagra z wysokiej klasy smartfonem, który napstrykał mi trochę zdjęć na działce . To z niezapominajkami w "Przedśpiewie" również jest jego autorstwa. Tu, widać, jak pszczółka odwiedza  moja jabłonkę. Proszę oglądać, a dźwięk będzie na filmie, o ile uda mi się go tu umieścić. 



.


.





Jabłonie, kwitnace jabłonie...

piątek, 16 maja 2014 23:09

27 grudnia, 2017

Pszczoły benedyktynki - 03 maja 2014

Murowane "dziewczyny"
Czasem pszczoły gnieżdżą się w różnych nietypowych miejscach. Tu akuratnie w murze obronnym  klasztoru ss. benedyktynek, popularnie zwanego Opactwem (to pierwotne miejsce grodu Jarosław). Część  z nich udało mi się przenieść do mojej pasieki.



   Goszczący u mnie krewni zrobili sobie spacer po mieście. Zajrzeli również do Opactwa (zespół klasztorny ss benedyktynek, w którym mieści się obecnie Archidiecezjalne Centrum Kultury Chrześcijańskiej im. sł.b. Anny Jenke).  Natknęli się na rój pszczół latających  przy murze. Okazało się , że znalazły sobie tam nowe lokum, wykorzystując jakąś pustą przestrzeń  zatkaną cegłami, których spoiny nie były zbyt dokładnie wypełnione.
     Oczywiście, krewni pomyśleli sobie zaraz o mnie i o mojej miłości do skrzydlatych dziewczyn, zatem nie omieszkali podzielić się ze mną tym odkryciem. Udałem się na miejsce  wyposażony w odpowiedni sprzęt pszczelarski oraz dodatkowo w dłuto i młotek, którym miałem zamiar rozkuwać  zabytkowy wprawdzie, ale nie tak dawno poprawiany mur. Wcześniej zdobyłem pozwolenie od ks.dyrektora zarządzającego obiektem, zwłaszcza, że obok muru , na którym umieszczone są  w postaci kapliczek stacje   "Golgoty Wschodu", przebiega brukowana ścieżka i zwiedzający turyści mogli być narażeni na pożądlenie.
    Oczywiście,  barbarzyństwo w postaci rozkuwania muru nie doszło do skutku, bowiem spoiny były zbyt mocne. Pszczoły wylatywały i wlatywały  między szczelinami w dwóch odległych od siebie ok 1.5 m. miejscach, ponadto słychać było brzęczenie  jeszcze metr niżej. Również  na leżącej na ziemi czarnej folii znajdowała się jeszcze  spora garść skupionych pszczół, a pod samym murem leżało ich kilkadziesiąt martwych, jakby wcześniej stoczyły walkę. Doszedłem do wniosku, że o miejsce w murze  wcześniej toczyła się walka między kilkoma rojami. Wybrałem więc opcję  drugą, czyli wykurzanie pszczół z muru dymem.
  Wpierw jednak zainteresowała mnie ta garść skłębionych pszczół na ziemi. Jeśli są tak skupione ze sobą, to musi wśród nich być królowa, matka. Udało mi się je wszystkie zebrać do rojnicy. Niebawem zaczęły do niej zlatywać  inne pszczoły, a ja tymczasem wtłaczałem dym do wszystkich szpar muru, modląc się jedynie, by ktoś nie zaalarmował straży pożarnej, że pożar jest w Opactwie. 
  Spostrzegłem, że mój szwagier, wszystko filmuje  z bliska swoim aparatem, otoczony latającymi wokół pszczołami. Podziwiałem jego odwagę i spokój, tak potrzebny w tym momencie. Zresztą, był mi bardzo pomocny .
    Kiedy wykurzone częściowo pszczoły zaczęły wiązać się w kłąb rojowy na gałęzi jałowca, ściągnąłem je do rojnicy.  Następną grupę pszczół również. Niestety, ponieważ działo się to późnym popołudniem, czas naglił i nie mogłem czekać, aż wszystkie pszczoły zdecydują się na nowe lokum. Zabrałem tyle, ile udało się zebrać do rojnicy i pomaszerowałem  z nimi do odległej o 2 km pasieki na działce. Miałem przygotowany ul na rójkę. Pobrałem tylko z sąsiedniego ula dwie ramki z odkrytym czerwiem (niezasklepione larwy) i wsadziłem między przygotowane ramki z węzą (węza to arkusz wosku pszczelego z maszynowo  odciśniętym wzorem komórek pszczelich).
  Na opartą o mostek wylotowy ula płytę pilśniową wysypałem wszystkie pszczoły, które natychmiast, niczym wojsko zaczęły maszerować do oczka, czyli do ula, wpierw obsiadając poddane ramki z czerwiem, by go ogrzać i karmić. Ten  naturalny instynkt opiekuńczy pszczół wykorzystują pszczelarze podczas osadzania roju w nowym ulu, zabezpieczając się w ten sposób przed ucieczką pszczół, gdyby się im nowa siedziba nie spodobała.

Pszczoły benedyktynki

sobota, 03 maja 2014 22:47