Źródło zdjęcia: upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/68/Drohn_im_Flug_08-3.jpg
Kawalerskie południa
Ta historia dotyczy niezwykłych romansów, w których zwycięzca, choć osiągnie swój cel, kończy zazwyczaj tragicznie.
Zaloty
Od dawna słyszałem ten dźwięk w pobliżu swojej działki.
Ilekroć szedłem kosić trawę na pobliskiej łące, słyszałem narastające, niesamowite brzęczenie, jakby w niedalekich zaroślach zagościły roje pszczół. Szukałem w rosnącym za rowem zagajniku uwieszonych na konarach rojów, ale nie dostrzegłem żadnego z nich. To "falujące" na wysokich tonach brzęczenie brzmiało jak niesamowita muzyka, koncert tysięcy instrumentów smyczkowych, zniewalających słuch w południowym słońcu i niosący jednocześnie jakąś wewnętrzną radość. Może dlatego właśnie tak lubię pracować na działce.
Nie widząc żadnego roju, doszedłem do wniosku, że to przeróżne owady uwijają się nad bogato ukwieconą łąką i przez długie lata swojej pracy na działce zdążyłem przyzwyczaić się do tej niezwykłej muzyki.
Tej wiosny, kiedy na drugiej, znajdującej się nieopodal działce rozpocząłem sezon pszczelarski, zdarzyła mi się przygoda z rojami, o których już tu pisałem. Było majowe, słoneczne południe. Właśnie w dzień po osadzeniu drugiego roju pracowałem w pasiece, gdy, zafascynowana moimi "dziewczynami" małżonka zawołała do mnie z drugiej działki, że chyba tam jakieś pszczoły znowu się roją.
Poszliśmy razem w stronę wspomnianej łączki na skraj działek, skąd rozlegało się narastające brzęczenie. Zacząłem śmiać się, bo przecież wiadomo mi było, że w tym miejscu brzęczenie trwało nieustannie, a żadnego roju nie było, ale jednocześnie spojrzałem w górę i... oniemiałem na chwilę. Zobaczyliśmy z żoną zjawisko dotychczas przez nas nie oglądane. Staliśmy i patrzyliśmy zafascynowani tym, co się działo ponad naszymi głowami. To było fantastyczne widowisko. Co chwilę, z różnych miejsc wzbijała się w górę , na wysokość ok. pięciu metrów grupa kilkunastu owadów, by w pewnym momencie rozprysnąć się na boki. A głośne, falujące brzęczenie brzmiało nieustannie jako tło muzyczne do rozgrywających się miłosnych zalotów na trutowisku. Bo to właśnie było trutowisko.
Przez moment jeden z samców pszczelich, truteń, być może zwycięzca godów, usiadł zmęczony na liściu rosnącej na skraju działki wiśni. Biedak, chwilę swojego szczęścia przypłaci życiem, bo tak już Natura wyposażyła te stworzenia, że cały aparat kopulacyjny trutnia zostaje w odwłoku "panny młodej", jako swoista pamiątka z godowego lotu.
W ten sposób, po ponad dwudziestu latach odkryłem, że obok mojej działki znajduje się trutowisko, a więc miejsce, gdzie w ciepły dzień gromadzi się pszczela kawalerka z okolicznych pasiek. To właśnie tu samce pszczele, zwane trutniami, tym niezwykłym dźwiękiem wabią młode, nieunasiennione matki - przyszłe królowe pszczelich rojów. Gdy któraś z nich nadleci, rozpoczyna się wyścig kilkudziesięciu kawalerów. Ten najlepszy zapładnia samicę pszczelą w locie, na wysokości kilku metrów, nieświadomy ceny, jaką mu przyjdzie zapłacić za krótką chwilę przyjemności. A samiczka - przyszła "dostojna królowa"? Jej nie wystarczy jeden samiec. Zanim ustatkuje się i zostanie matką setek tysięcy pszczół, pozwala sobie na romans z kilkoma jeszcze nieszczęśnikami, jakby wiedziała, że potem przyjdzie jej przez co najmniej kilka lat, do końca jej dni, żyć w celibacie, zamkniętej w ulu, a jedyny wylot w przestrzeń to z rójką na nowe i ostatnie miejsce.
Ta "panieńska rozpusta " przyszłej królowej-matki owocuje tym, że w kolejnym pokoleniu jej potomstwa pojawiają się pszczoły i trutnie o zupełnie innych cechach i ubarwieniu, odziedziczonych po którymś z jej kolejnych "kochanków".
A "panowie kawalerowie"? Marny jest ich los.
Trutnie, które nie "umrą ze szczęścia", które nie spełnią swej , ustalonej przez Stwórcę prokreacyjnej roli , zażywają jeszcze darmowej rozkoszy w ulu, objadając się miodem i w ciepłe dnie do końca nawiedzają trutowisko, w nadziei napotkania jakiejś zapóźnionej "panienki". Gdy jednak kończy się pszczelarski sezon i pszczoły czują nadejście jesieni, trutnie stają się dla pszczelej rodziny zbytecznym balastem. Wpierw gromadzone są na ostatnim plastrze, potem zmuszane do zejścia na dno ula. Widziałem zgromadzone na dennicy trutnie. Ustawione głowami do środka, wyglądały niczym czarne gwiazdy, albo kwiaty otoczone prze pilnujące je pszczoły -strażniczki. Czekały na swoją eksmisję poza ul, gdzie z głodu i zimna miały dokończyć swego żywota. Takie są prawa Natury. Bezwzględne, czasem okrutne, ale ... sprawiedliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz