Mój bloog to nie tylko własne przeżycia, ale też wspomnienia, przemyślenia dotyczące bieżących spraw. Pragnę, odkrywając przed innymi to, co mnie boli, interesuje, frapuje, zachęcić innych do wymiany poglądów, tudzież doświadczeń w prezentowanych tematach. Mam już bagaż doświadczeń życiowych, a jako świeżo emerytowany nauczyciel między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, czuję sie jeszcze potrzebny. Jestem już dziadkiem, choć na takiego nie wyglądam. Zajmuję się pszczelarzeniem, malowaniem, teatrem, pisaniem oraz działką. Parałem się też pracą samorządową, ale obecnie wyborcy zaproponowali mi czteroletni wypoczynek, dlatego też mam czas dla wszystkich, którym moje towarzystwo będzie miłe.

26 grudnia, 2017

Czas strachu, łez i nadziei (cd.) VII - 11 stycznia 2009


VII.
„ BÓG SIĘ RODZI...."


     Wreszcie dotarło do naszej świadomości, że już nikt z naszych „wybawicieli" nie przyjedzie. Zwykle pojawiali się ok. 8.30, ale tym razem, od strony komendantury nikt nie nadchodził. Postanowiliśmy więc przygotować się do wigilii w celi. Zobaczyłem z okna, że spacerujący koledzy z innych cel dyskretnie podnoszą spod śniegu i chowają pod kurtki gałązki jedliny, którymi przykryte były różane krzewy na rabatach wzdłuż spacerownika. Martwiłem się, że nim my wyjdziemy na spacer, to już nic nie zostanie, ale jednak udało się jeszcze parę gałązek wyszperać spod śniegu. Zauważył to pilnujący nas klawisz.
     - Jak tak będziecie brać, to te róże nie przetrzymają zimy - zwrócił uwagę, kiedy przechodziliśmy obok.- A, zresztą, to nie moje.
     - Trzeba jakoś podtrzymać tradycję, panie sierżancie! - Odpowiedział Henio Cząstka - współtwórca i działacz „Solidarności" Rolników Indywidualnych, mający szczególny dar nawiązywania bezpośrednich kontaktów z każdym, niezależnie od jego funkcji, stanowiska czy szarży. On to najwięcej kombinował i stawał się posiadaczem dodatkowych koszul, czapki więziennej, butów i wszelkich rzeczy, zakazanych przez władze obozowe. Jego operatywność, połączona z tupetem, była nam bardzo przydatna w tym momencie.
      W celi włożyliśmy tych kilka związanych gałązek jedliny do słoika z wodą i przybraliśmy prowizorycznymi ozdobami, naprędce zrobionymi ze stanioli po czekoladzie - jakieś gwiazdeczki, księżyce. Małe, wielkości wiśni kulki ze zwiniętej stanioli miały zastąpić bańki; kolorowa włóczka, wysupłana z szalika - włos anielski. Może nie było to imponujące „drzewko", ale pachniało świątecznie.
         Przygotowaliśmy też stół, nakryty zdobytym chyba przez Henia prześcieradłem. Znalazły się też opłatki na talerzyku, dostarczone przez siostry zakonne. Kochane siostrzyczki! Wśród masy swoich obowiązków, pomyślały także o nas. Z pewnością ogarniały nas w tym momencie szczególną modlitwą.
        Za oknem już było ciemno. „Wszystko" przygotowane było do wieczerzy, brakowało tylko ... Zamiast radości, ogarnął nas smutek. Ucichły wszelkie rozmowy, każdy siedział na swojej pryczy i bił się z własnymi myślami. Nadzieja, że przed Świętami wyjdziemy na wolność, teraz ostatecznie rozwiała się. Staliśmy, a właściwie siedzieliśmy wobec smutnej rzeczywistości.
       Tę przygnębiającą ciszę przerwało znane już nam szuranie pojemników z kolacją, otwieranie i zamykanie poszczególnych cel. Wreszcie i u nas usłyszeliśmy zgrzyt klucza, odsuwanego rygla. W drzwiach stanął klawisz.
       - Panowie, proszę tym razem miski- zakomunikował uroczyście.
        W ten wieczór na kolacje był czerwony, czysty barszcz, tyle, że nie z uszkami i nie taki czerwony. Raczej brunatny, z kawałkami buraków, bez specjalnego smaku - ot, taka jucha. Rolę uszek zastąpić nam miał tradycyjnie rozdzielony chleb z margaryną. Ale, czego mogliśmy się więcej spodziewać? I tak dobrze, że w jakiś sposób próbowano stworzyć nam namiastkę świątecznej wieczerzy.
      Rozpoczęliśmy naszą nietypowa kolacje wigilijną od wspólnej modlitwy, którą poprowadził jeden z najstarszych mieszkańców naszej celi. Modliliśmy się za nasze rodziny, za poległych górników „Wujka", za Ojczyznę, Ojca Świętego, za nas samych. Potem dzielenie się opłatkiem i życzenia.
     Nie wiem, kto zaczął, ale w tym właśnie momencie rozległ się czyjś szloch. I nagle coś pękło w nas wszystkich. Ilu nas było - 15 mężczyzn, tak tylu rozwyło się jak małe dzieci. To nie był już szloch. To było głośne łkanie, przechodzące w zawodzenie, w wycie. Nikt nikogo nie wstydził się, nikt nie krył prawdziwie rzęsistych i słonych łez. „Barszcz" stygł, a my - każdy w swoim „kąciku"- przeżywaliśmy w głębokiej rozpaczy to Boże Narodzenie.
     Wreszcie ktoś zaintonował łamiącym się jeszcze głosem „Wśród nocnej ciszy i tak, śpiewając przez łzy, doszliśmy do jako takiej formy. Chłodnego „barszczu" nikt nie wylał do kibla. Zjedliśmy go, przegryzając chlebem. Ktoś wyciągnął z szafki przysłana z domu czekoladę, więc było też i odrobinę słodkości. W innych celach rozbrzmiewały kolędy.
      Wszedł klawisz. Cieszył się wśród nas dobrą opinią. Zawsze uprzejmy, troszczył się o nasze potrzeby. Miał na imię Zbyszek. Podzieliliśmy się z nim opłatkiem, złożyliśmy życzenia. On, nieco zaskoczony, pożyczył nam, byśmy jak najprędzej spotkali się z naszymi rodzinami w naszych domach. Mówił, że o mało sam się nie rozpłakał, gdy usłyszał nasz płacz i nie wiedział, czy wejść, czy też nie. Zdecydował się wejść dopiero wtedy, gdy zaczęliśmy kolędowanie.
     Tego wieczoru nie wystawialiśmy już taboretów z odzieżą na korytarz. To były takie dary dla nas od Bożego Dzieciątka: i te pamiętające o nas siostrzyczki, i wigilijny „barszcz", i ten życzliwy nam Zbyszek, który dla nas złamał więzienny regulamin.

Czas strachu, łez i nadziei (cd.)

niedziela, 11 stycznia 2009 0:04

2 komentarze:

  1. Komentarze do wpisu
    Skocz do dodawania komentarzy

    dodano: 15 stycznia 2009 12:30

    Dziękuję Małgorzato za odwiedziny.Tu tak, jak w tytule Twojego blogu:trochę smutku, troch e radości. I w tej opowieści będzie miejsce na radość. Pozdrawiam, Tomasz

    autor tpetry

    blog: Przedspiew
    dodano: 14 stycznia 2009 22:00

    Ciepło pozdrawiam.
    Dziękuję za odwiedziny. Zagladam tu do Ciebie, czytam... Smutne to co opisujesz, wigilia bez rodziny to smutek wielki, ale wigilia w celi... nie mieści sie w mokek wyobraźni chociaż wiem, że w tamtych czasach wiele rodzin było rozdzielonych. w wielu domach zamiast radości panował smutek i wielki żal

    autor malgosia.pppp

    blog: trochesmutkutrocheradosci.bloog.pl
    dodano: 13 stycznia 2009 22:02

    Przyszłam na dalszy ciąg Twych opowieści, a tu zastój. . . Dobranoc - Krystyna. Birutka u Ciebie też się nie pokazuje? Pozdrawiam Ją, może tu zajrzy.

    autor laura

    blog: krystynar.bloog.pl
    dodano: 13 stycznia 2009 10:44

    Tomku, nic się nie stało. Nie wchodzę do naszej klasy, sama też nie zapisałam się , brakuje czasu na wszystko. Pisanie pisaniem , ale domem też muszę się zająć , przy tym mąż się denerwuje , jak mnie przy komputerze widzi, więc są to chwile wyłuskane z dobowej zależności. Dzięki za komentarze, jedynie Twoje tak naprawdę mnie podtrzymują na duchu i że jeszcze się z tego nie wycofałam . Ostatnio znowu mam ciągotki, by zaniechać , wchodzą czytają , a odzew niewielki, są takie osoby, bardzo dalecy znajomi, którzy domagali się adresu, wchodzą, a nawet "pozdrawiam" nie napiszą , co najwyżej w duchu się śmieją , a i tacy, którym się wpisywałam też "olewają"...
    Ludzie w większości to szakale. To podszywanie się pod czyjeś blogi, to świństwo najwyższego gatunku, taka chora osoba może wyrządzić wiele zła , bo ktoś gotów uznać , że to ja albo Ty - pisaliśmy, muszę to potępić publicznie. Pozdrawiam Ciebie i Birutę - Krystyna.

    autor laura

    blog: krystynar.bloog.pl
    dodano: 11 stycznia 2009 23:02

    Powinienem się zarumienić ze wstydu Krystyno. Przepraszam, ale to był mój pierwszy odczyt w tym dniu, dokonany w pośpiechu i dlatego niedokładny.
    Ale wiesz co? Odkryłem naszego Radosława z tamtego blogu, w Naszej klasie.Jest jego zdjęcie. To stosunkowo młody facet (46 lat).
    Jeszcze raz przepraszam za nieporozumienie i pozdrawiam

    autor Tomasz

    blog: Przedspiew
    dodano: 11 stycznia 2009 22:14

    Tomku, chyba źle mnie odczytałeś . Mój mąż nie ma na imię Zbyszek, powołałam się na tego Zbyszka - funkcjonariusza z Twego tekstu. Mój mąż nie czyta blogów, bo go to nie interesuje, a ja mu też nie opowiadam , które blogi odwiedzam. Serdecznie pozdrawiam - Laura.

    autor laura

    blog: krystynar2.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. dodano: 11 stycznia 2009 11:12

    Dziękuję za komentarz Krystyno. Kiedy sobie przypominam tę wigilie obozową, a przypominam ją sobie w każdy wieczór wigilijny, to czuję przez moment ściśniecie w gardle. Teraz wiesz, dlaczego obraz Malczewskiego jest mi tak bliski. Nasza ówczesna sytuacja daleko bardziej komfortowa, ale jednak coś wspólnego miała.
    Miło mi, że Twój mąż tez to czytał . Pozdrów go również ode mnie.

    autor Tomasz

    blog: Przedspiew
    dodano: 11 stycznia 2009 2:00

    Bardzo wzruszył mnie ten opis i cała ta bezduszna sytuacja. Święta Bożego Narodzenia są takie rodzinne, a Was oddzielono od rodzin i nikt nie pomyślał , by Was chociaż warunkowo zwolnić , byście mogli z bliskimi zasiąść do stołu. To było koszmarne i nieprzyzwoite. Piszesz, operując obrazem. Zobaczyłam tę choinkę. Spodobała mi się . Stół przykryty białym prześcieradłem a na nim miski
    z barszczem stworzyły wigilijny nastrój. Widocznie taka wieczerza wigilijna też była potrzebna. Wasz płacz a w nim tęsknota, poczucie niesprawiedliwości , wspomnienie normalnych świąt i ten żal przeogromny, co łzy wyciskał , to wszystko razem miało sens. Zbyszek się rozczulił, bo w nim też coś zagrało, był na służbie , także jak Wy,
    z dala od rodziny. Może musiałeś przez to przejść , by móc to opisać ? Ile jest prawdy w powiedzeniu - "człowiek człowiekowi zgotował taki los..." Miłej niedzieli Tomku, dla Ciebie i Twej Rodziny , a także Birutki, bo chyba wpadnie do Ciebie. Odpowiedziałam na Twe komentarze pod Twoimi u mnie w blogach. Dziękuję - Krystyna Laura.

    autor laura

    blog: krystynar.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń