Gdy dopadnie cię chandra
Zdarza się chyba każdemu, najbardziej wesołemu, zadowolonemu z życia człowiekowi. Mój poeta, Jan z Czarnolasu, wyznawca stoicyzmu i epikureizmu, miał takie chwile. Ale "pozbierał się", czemu dał wyraz w Trenie XIX . Znany i kochany za wspaniały humor komediopisarz Aleksander Fredro miał napady złego humoru i wówczas wyganiał swoich gości. Zatem nic dziwnego, że ten temat zagościł dziś i w moim blogu, którego tytuł wywodzi się z wiersza Leopolda Staffa "Przedśpiew", głoszącego "pochwałę życia" mimo nie zawsze radosnych jego barw.
U piszącego te słowa również ten stan, zwany "chandrą" lub "dołem", pojawia się co jakiś czas. Nie ma przed nim ucieczki. Wówczas, zamiast snu przychodzą różne myśli, kotłują się pod czaszką , bolą. Przewracam się z boku na bok, układając teksty mów na "różne sytuacje", wywołując koszmary. Mam do kogoś niewypowiedziany żal, uświadamiam sobie własną niemoc, "małowartość", bezsilność wobec natłoku nieprzyjemnych zdarzeń, które już były, jeszcze trwają lub mają, czy mogą nadejść. I tak prawie do rana.
Najgorzej, gdy ten stan trwa kilka dni. Nie wolno do tego dopuścic, bowiem może przerodzić się w depresję. Trzeba oderwać się od tych złych myśli, podejmując działania pozytywne: praca fizyczna, spacer, zwierzenie przed osoba zaufaną no i ... najważniejsze: modlitwa - taka szczera, bez patosu, bez klepania paciorka, ale rozmowa z Bogiem, z Jezusem, Maryją , ze swoim Patronem, z Aniołem Stróżem... To jest wyjście z sytuacji - zawałoby się - beznadziejnej. Warto. Właśnie to mi sie udało, choć niebo jeszcze zachmurzone i w dali słychać grzmoty odchodzacej burzy.
Zdarza się chyba każdemu, najbardziej wesołemu, zadowolonemu z życia człowiekowi. Mój poeta, Jan z Czarnolasu, wyznawca stoicyzmu i epikureizmu, miał takie chwile. Ale "pozbierał się", czemu dał wyraz w Trenie XIX . Znany i kochany za wspaniały humor komediopisarz Aleksander Fredro miał napady złego humoru i wówczas wyganiał swoich gości. Zatem nic dziwnego, że ten temat zagościł dziś i w moim blogu, którego tytuł wywodzi się z wiersza Leopolda Staffa "Przedśpiew", głoszącego "pochwałę życia" mimo nie zawsze radosnych jego barw.
U piszącego te słowa również ten stan, zwany "chandrą" lub "dołem", pojawia się co jakiś czas. Nie ma przed nim ucieczki. Wówczas, zamiast snu przychodzą różne myśli, kotłują się pod czaszką , bolą. Przewracam się z boku na bok, układając teksty mów na "różne sytuacje", wywołując koszmary. Mam do kogoś niewypowiedziany żal, uświadamiam sobie własną niemoc, "małowartość", bezsilność wobec natłoku nieprzyjemnych zdarzeń, które już były, jeszcze trwają lub mają, czy mogą nadejść. I tak prawie do rana.
Najgorzej, gdy ten stan trwa kilka dni. Nie wolno do tego dopuścic, bowiem może przerodzić się w depresję. Trzeba oderwać się od tych złych myśli, podejmując działania pozytywne: praca fizyczna, spacer, zwierzenie przed osoba zaufaną no i ... najważniejsze: modlitwa - taka szczera, bez patosu, bez klepania paciorka, ale rozmowa z Bogiem, z Jezusem, Maryją , ze swoim Patronem, z Aniołem Stróżem... To jest wyjście z sytuacji - zawałoby się - beznadziejnej. Warto. Właśnie to mi sie udało, choć niebo jeszcze zachmurzone i w dali słychać grzmoty odchodzacej burzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz