Mój bloog to nie tylko własne przeżycia, ale też wspomnienia, przemyślenia dotyczące bieżących spraw. Pragnę, odkrywając przed innymi to, co mnie boli, interesuje, frapuje, zachęcić innych do wymiany poglądów, tudzież doświadczeń w prezentowanych tematach. Mam już bagaż doświadczeń życiowych, a jako świeżo emerytowany nauczyciel między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, czuję sie jeszcze potrzebny. Jestem już dziadkiem, choć na takiego nie wyglądam. Zajmuję się pszczelarzeniem, malowaniem, teatrem, pisaniem oraz działką. Parałem się też pracą samorządową, ale obecnie wyborcy zaproponowali mi czteroletni wypoczynek, dlatego też mam czas dla wszystkich, którym moje towarzystwo będzie miłe.

27 grudnia, 2017

"Piękna nasza Polska cała..." - 15 czerwca

Maki, bławaty, zboża i siano...
  
  W niedzielę zrobiliśmy sobie z żoną wycieczkę rowerową za miasto.
   Po wczorajszych opadach powietrze rześkie, trochę wiatru, ale też i słońce przygrzewało. Najlepsza pora , by po procesji Bożego Ciała i po lekkim obiedzie oderwać się od telewizora, zaspokoić ducha i ciało.
  Ponieważ miasto usytuowane jest na wzgórzu, dość szybko zjechaliśmy na północne jego rubieże, na rozciągającą sie równinę pełną łąk, pól , zagajników i malowniczych , nowych domków. Gdzie niegdzie jeszcze stare, drewniane domy sprzed wojny sąsiadują z tymi z epoki gomułkowskiej i gierkowskiej, ale i te już wypierane są przez współczesną kolorową architekturę, świadczącą o zasobności mieszkańców dawnej, słynnej ze swej nędzy, Galicji.
  
   Pojechaliśmy tempem spacerowym kilkanaście kilometrów , do miejscowości, w której mieszkaliśmy w latach siedemdziesiątych  dwudziestego wieku. A więc , w pewnym sensie była to wycieczka trochę sentymentalna. Niektóre domy rozpoznaliśmy, przypominając sobie nazwiska gospodarzy, niektóre miejsca zarosły wysokimi drzewami, a tam  gdzie znajdowała sie drewniana, piętrowa szkoła, w której kiedyś wiedliśmy swój sielski, nauczycielski żywot w towarzystwie wspaniałych sąsiadów, teraz ujrzeliśmy tylko pięknie wystrzyżony trawnik i kapliczkę.
     I inne różnice w wyglądzie  mijanych wiosek dawały się wyraźnie zauważyć. Oto równo przystrzyżone trawniki - bez kur, gęsi, indyków. Tylko pies, ale już nie wiejski kundelek, lecz rasowy -  najczęściej owczarek niemiecki lub szkocki.  Przy nielicznych, starszych budynkach widoczne były jeszcze stodoły - ślady dawnej zasobności gospodarskiej, dziś zapewne puste. Dawne obory zamienione w garaże dla nowoczesnych bmw, fordów,oplów, które zastąpiły poczciwe kasztanki, gniadosze, siwki, nie zieją  już specyficzną wonią końskiego potu, lecz smarem, oliwa , benzyną. Na niektórych podwórkach ustawiony na środku dawny wóz z kołami drewnianymi, pomalowany na zielono, brązowo i przyozdobiony doniczkami z czerwonymi, białymi, różowymi pelargoniami. I na łąkach z rzadka już dostrzec można krowę - kiedyś najważniejszą żywicielkę całej rodziny. Taka jest współczesna wieś galicyjska, czyli podkarpacka, pokryta antenami satelitarnymi, ozdobiona altankami z nieodłącznymi plastikowymi krzesłami oraz grilem.
    A w dawnych ogródkach, zamiast grządek z cebulą, koprem, marchewką i innymi jarzynami , niezbędnymi dla każdej wiejskiej gospodyni - teraz tylko przeróżne kwiaty, iglaki i krasnale. Pozostały tylko tu i tam sady ze starymi szczepami , z czerwieniącymi się przez metalowe lub betonowe ogrodzenia jarymi wiśniami, tu często zwanymi "szklankami" . Czasem, przy starszej chałupie jeszcze zamdli swym zapachem, właśnie teraz kwitnący dziki bez - dla mnie wspomnienie słonecznego dzieciństwa, a jednocześnie źródło leku na wszelkiego rodzaju przeziębienia i inne schorzenia dróg oddechowych. No i boćki, które nic nie robiąc sobie z nowocześności, dalej, tradycyjnie budują gniazda na słupach na drzewach , alejuż nie na domach, bowiem nowoczesne, blaszane dachy wyraźnie im nie odpowiadają. Jadąc, naliczyłem około czterdziestu gniazd , a na każdym z nich samotnie stojący lub wysiadującu jaja bociek.
  Jednakże nie uroki współczesnej polskiej wsi warte były niedzielnej wyprawy. Warto było jechać po to, by nacieszyć oczy pięknem krajobrazu: oto różne odcienie zieleni na mijanych , rozległych łąkach i polach - zieleni urozmaicanej czerwienią maków polnych,  rosnących w przydrożnych rowach , tworzących czerwone skupiska w rzepaku, pszenicy, na miedzach. Pojawiają się już niebieskie bławaty, fioletowe driakwie, żywokosty i bodziszki łąkowe, kwitnie dziki groszek, wyka, biała miodunka, no i koniczyna ( czerwona i biała). Na niektórych łąkach żółte jaskry przeplataja się z różówymi kwiatami, których nazwy nie znam i z bordowym kwiastostanem burzanów.A wszystko to tworzy symfonię  mijających się zapachów, które z nagła uderzaja w nozdrza i nagle znikaja, ustępując miejsca następnym: zapach ziół, zapach świeżej  skoszonej trawy, podeschniętego siana, pszenicznych kłosów, maków i  chabrów, dzikiego bzu maciejki z przydomowego ogródka , jeszcze kwitnącego łanu późnej odmiany rzepaku, zapach sosny i świerków mijanego właśnie lasu - wszystko to , choć znane z dzieciństwa i młodości, staje sie odkryciem na nowo, powodem naszego zachwytu.
  Wróciliśmy z małżonką do domu szczęśliwi, mając za soba ponad trzydzieści klometrów rowerowego spaceru. I nie jest to nasz ostatni taki spacer.
 

"Piękna nasza Polska cała..."

poniedziałek, 15 czerwca 2009 0:54

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz