Maki, bławaty, zboża i siano...
W niedzielę zrobiliśmy sobie z żoną wycieczkę rowerową za miasto.
Po wczorajszych opadach powietrze rześkie, trochę wiatru, ale też i słońce przygrzewało. Najlepsza pora , by po procesji Bożego Ciała i po lekkim obiedzie oderwać się od telewizora, zaspokoić ducha i ciało.
Ponieważ miasto usytuowane jest na wzgórzu, dość szybko zjechaliśmy na północne jego rubieże, na rozciągającą sie równinę pełną łąk, pól , zagajników i malowniczych , nowych domków. Gdzie niegdzie jeszcze stare, drewniane domy sprzed wojny sąsiadują z tymi z epoki gomułkowskiej i gierkowskiej, ale i te już wypierane są przez współczesną kolorową architekturę, świadczącą o zasobności mieszkańców dawnej, słynnej ze swej nędzy, Galicji.
Pojechaliśmy tempem spacerowym kilkanaście kilometrów , do miejscowości, w której mieszkaliśmy w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku. A więc , w pewnym sensie była to wycieczka trochę sentymentalna. Niektóre domy rozpoznaliśmy, przypominając sobie nazwiska gospodarzy, niektóre miejsca zarosły wysokimi drzewami, a tam gdzie znajdowała sie drewniana, piętrowa szkoła, w której kiedyś wiedliśmy swój sielski, nauczycielski żywot w towarzystwie wspaniałych sąsiadów, teraz ujrzeliśmy tylko pięknie wystrzyżony trawnik i kapliczkę.
I inne różnice w wyglądzie mijanych wiosek dawały się wyraźnie zauważyć. Oto równo przystrzyżone trawniki - bez kur, gęsi, indyków. Tylko pies, ale już nie wiejski kundelek, lecz rasowy - najczęściej owczarek niemiecki lub szkocki. Przy nielicznych, starszych budynkach widoczne były jeszcze stodoły - ślady dawnej zasobności gospodarskiej, dziś zapewne puste. Dawne obory zamienione w garaże dla nowoczesnych bmw, fordów,oplów, które zastąpiły poczciwe kasztanki, gniadosze, siwki, nie zieją już specyficzną wonią końskiego potu, lecz smarem, oliwa , benzyną. Na niektórych podwórkach ustawiony na środku dawny wóz z kołami drewnianymi, pomalowany na zielono, brązowo i przyozdobiony doniczkami z czerwonymi, białymi, różowymi pelargoniami. I na łąkach z rzadka już dostrzec można krowę - kiedyś najważniejszą żywicielkę całej rodziny. Taka jest współczesna wieś galicyjska, czyli podkarpacka, pokryta antenami satelitarnymi, ozdobiona altankami z nieodłącznymi plastikowymi krzesłami oraz grilem.
A w dawnych ogródkach, zamiast grządek z cebulą, koprem, marchewką i innymi jarzynami , niezbędnymi dla każdej wiejskiej gospodyni - teraz tylko przeróżne kwiaty, iglaki i krasnale. Pozostały tylko tu i tam sady ze starymi szczepami , z czerwieniącymi się przez metalowe lub betonowe ogrodzenia jarymi wiśniami, tu często zwanymi "szklankami" . Czasem, przy starszej chałupie jeszcze zamdli swym zapachem, właśnie teraz kwitnący dziki bez - dla mnie wspomnienie słonecznego dzieciństwa, a jednocześnie źródło leku na wszelkiego rodzaju przeziębienia i inne schorzenia dróg oddechowych. No i boćki, które nic nie robiąc sobie z nowocześności, dalej, tradycyjnie budują gniazda na słupach na drzewach , alejuż nie na domach, bowiem nowoczesne, blaszane dachy wyraźnie im nie odpowiadają. Jadąc, naliczyłem około czterdziestu gniazd , a na każdym z nich samotnie stojący lub wysiadującu jaja bociek.
Jednakże nie uroki współczesnej polskiej wsi warte były niedzielnej wyprawy. Warto było jechać po to, by nacieszyć oczy pięknem krajobrazu: oto różne odcienie zieleni na mijanych , rozległych łąkach i polach - zieleni urozmaicanej czerwienią maków polnych, rosnących w przydrożnych rowach , tworzących czerwone skupiska w rzepaku, pszenicy, na miedzach. Pojawiają się już niebieskie bławaty, fioletowe driakwie, żywokosty i bodziszki łąkowe, kwitnie dziki groszek, wyka, biała miodunka, no i koniczyna ( czerwona i biała). Na niektórych łąkach żółte jaskry przeplataja się z różówymi kwiatami, których nazwy nie znam i z bordowym kwiastostanem burzanów.A wszystko to tworzy symfonię mijających się zapachów, które z nagła uderzaja w nozdrza i nagle znikaja, ustępując miejsca następnym: zapach ziół, zapach świeżej skoszonej trawy, podeschniętego siana, pszenicznych kłosów, maków i chabrów, dzikiego bzu maciejki z przydomowego ogródka , jeszcze kwitnącego łanu późnej odmiany rzepaku, zapach sosny i świerków mijanego właśnie lasu - wszystko to , choć znane z dzieciństwa i młodości, staje sie odkryciem na nowo, powodem naszego zachwytu.
Wróciliśmy z małżonką do domu szczęśliwi, mając za soba ponad trzydzieści klometrów rowerowego spaceru. I nie jest to nasz ostatni taki spacer.
W niedzielę zrobiliśmy sobie z żoną wycieczkę rowerową za miasto.
Po wczorajszych opadach powietrze rześkie, trochę wiatru, ale też i słońce przygrzewało. Najlepsza pora , by po procesji Bożego Ciała i po lekkim obiedzie oderwać się od telewizora, zaspokoić ducha i ciało.
Ponieważ miasto usytuowane jest na wzgórzu, dość szybko zjechaliśmy na północne jego rubieże, na rozciągającą sie równinę pełną łąk, pól , zagajników i malowniczych , nowych domków. Gdzie niegdzie jeszcze stare, drewniane domy sprzed wojny sąsiadują z tymi z epoki gomułkowskiej i gierkowskiej, ale i te już wypierane są przez współczesną kolorową architekturę, świadczącą o zasobności mieszkańców dawnej, słynnej ze swej nędzy, Galicji.
Pojechaliśmy tempem spacerowym kilkanaście kilometrów , do miejscowości, w której mieszkaliśmy w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku. A więc , w pewnym sensie była to wycieczka trochę sentymentalna. Niektóre domy rozpoznaliśmy, przypominając sobie nazwiska gospodarzy, niektóre miejsca zarosły wysokimi drzewami, a tam gdzie znajdowała sie drewniana, piętrowa szkoła, w której kiedyś wiedliśmy swój sielski, nauczycielski żywot w towarzystwie wspaniałych sąsiadów, teraz ujrzeliśmy tylko pięknie wystrzyżony trawnik i kapliczkę.
I inne różnice w wyglądzie mijanych wiosek dawały się wyraźnie zauważyć. Oto równo przystrzyżone trawniki - bez kur, gęsi, indyków. Tylko pies, ale już nie wiejski kundelek, lecz rasowy - najczęściej owczarek niemiecki lub szkocki. Przy nielicznych, starszych budynkach widoczne były jeszcze stodoły - ślady dawnej zasobności gospodarskiej, dziś zapewne puste. Dawne obory zamienione w garaże dla nowoczesnych bmw, fordów,oplów, które zastąpiły poczciwe kasztanki, gniadosze, siwki, nie zieją już specyficzną wonią końskiego potu, lecz smarem, oliwa , benzyną. Na niektórych podwórkach ustawiony na środku dawny wóz z kołami drewnianymi, pomalowany na zielono, brązowo i przyozdobiony doniczkami z czerwonymi, białymi, różowymi pelargoniami. I na łąkach z rzadka już dostrzec można krowę - kiedyś najważniejszą żywicielkę całej rodziny. Taka jest współczesna wieś galicyjska, czyli podkarpacka, pokryta antenami satelitarnymi, ozdobiona altankami z nieodłącznymi plastikowymi krzesłami oraz grilem.
A w dawnych ogródkach, zamiast grządek z cebulą, koprem, marchewką i innymi jarzynami , niezbędnymi dla każdej wiejskiej gospodyni - teraz tylko przeróżne kwiaty, iglaki i krasnale. Pozostały tylko tu i tam sady ze starymi szczepami , z czerwieniącymi się przez metalowe lub betonowe ogrodzenia jarymi wiśniami, tu często zwanymi "szklankami" . Czasem, przy starszej chałupie jeszcze zamdli swym zapachem, właśnie teraz kwitnący dziki bez - dla mnie wspomnienie słonecznego dzieciństwa, a jednocześnie źródło leku na wszelkiego rodzaju przeziębienia i inne schorzenia dróg oddechowych. No i boćki, które nic nie robiąc sobie z nowocześności, dalej, tradycyjnie budują gniazda na słupach na drzewach , alejuż nie na domach, bowiem nowoczesne, blaszane dachy wyraźnie im nie odpowiadają. Jadąc, naliczyłem około czterdziestu gniazd , a na każdym z nich samotnie stojący lub wysiadującu jaja bociek.
Jednakże nie uroki współczesnej polskiej wsi warte były niedzielnej wyprawy. Warto było jechać po to, by nacieszyć oczy pięknem krajobrazu: oto różne odcienie zieleni na mijanych , rozległych łąkach i polach - zieleni urozmaicanej czerwienią maków polnych, rosnących w przydrożnych rowach , tworzących czerwone skupiska w rzepaku, pszenicy, na miedzach. Pojawiają się już niebieskie bławaty, fioletowe driakwie, żywokosty i bodziszki łąkowe, kwitnie dziki groszek, wyka, biała miodunka, no i koniczyna ( czerwona i biała). Na niektórych łąkach żółte jaskry przeplataja się z różówymi kwiatami, których nazwy nie znam i z bordowym kwiastostanem burzanów.A wszystko to tworzy symfonię mijających się zapachów, które z nagła uderzaja w nozdrza i nagle znikaja, ustępując miejsca następnym: zapach ziół, zapach świeżej skoszonej trawy, podeschniętego siana, pszenicznych kłosów, maków i chabrów, dzikiego bzu maciejki z przydomowego ogródka , jeszcze kwitnącego łanu późnej odmiany rzepaku, zapach sosny i świerków mijanego właśnie lasu - wszystko to , choć znane z dzieciństwa i młodości, staje sie odkryciem na nowo, powodem naszego zachwytu.
Wróciliśmy z małżonką do domu szczęśliwi, mając za soba ponad trzydzieści klometrów rowerowego spaceru. I nie jest to nasz ostatni taki spacer.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz