Dziś ... o pszczołach też.
Że to już jesień, przypominać nie trzeba. Czuć w powietrzu inne zapachy płynące z zaoranych pól, inne ptaki dają o sobe znać, że właśnie przyleciały z Północy, a gdzieś, w górze co raz rozbrzmiewa żałosny klangor żurawi, które formują swoje klucze, by odlecieć na Południe.
W pasiece już wprawdzie zakarmiłem na zimę pszczoły, ale te - że są bardziej zapobiegliwe od pszczelarza - jeszcze odwiedzają intensywnie przeróżne jesienne kwiaty w poszukiwaniu pyłku i nektaru, bowiem nie mają zwyczaju leniuchować, a promienie słoneczne dodają im wigoru - wręcz zachęcają do wylotów. Stąd, przez okno swej pracowni słyszę radosny gwar "moich złotoskrzydłych kochanek", które w blasku słońca prezentują się szczególnie uroczo. Niektóre, zwabione zapachem zgromadzonych w pracowni nadstawek z suszem pszczelim, przylatują przez otwarte drzwi chaty i wówczas muszę je grzecznie "wypraszać" przez okno, w czym skutecznie pomaga mi przyjaciel Andrzej, który udzielił gościny mojej pasiece.
W miniony piątek przyjechałem do pasieki z małżonką , by trochę popracować przy obejściu - przygotować miejsce pod nowe maliny i malwy oraz inne krzewy ozdobne, posiadające również duże znaczenie jako przyszły pożytek dla pszczół. Okazało się że nasi mili Gospodarze również pomyśleli pod kątem zabezpieczenia wiosennego pożytku dla pszczół i obsiali rzepakiem swoje pole znajdujące się w bliskim sąsiedztwie pasieki i tam, za górką również. Zapowiada się więc ( o ile pogoda wiosną dopisze) bardzo dobry zbiór miodu rzepakowego w przyszłym roku - miodu, który ma niedocenione wartości lecznicze, szczególnie dla ludzi ze schorzeniami serca.
Już na podwórku przywitała nas Kasia, najmłodsza pociecha w rodzinie Andrzeja, oferując swoją pomoc. Przyszła też najstarsza, Gabrysia - bohaterka mojego poprzedniego wpisu, gotowa towarzyszyć mi przy przeglądzie pszczół. A więc, połknęła pszczelarskiego bakcykla. Ale wpierw musieliśmy wykonać inne zaplanowane czynności, które przesunęły sie jednak nieco w czasie, bowiem okazało się, że cała rodzina Gospodarzy udała się w niedalekie pole,by zbierać ziemniaki, które kopaczką wykopał ojciec Kasi.
Od wieków na wsi jest tak, że w ważnych pracach polowych uczestniczą wszyscy członkowie rodziny, bliżsi i dalsi krewni, a także sąsiedzi. Ukazał to w "Chłopach" Władysław Reymont, wcześniej Eliza Orzeszkowa w "Nad Niemnem". Nikt się nie leni, czyli "nie walaczy się" - jak mówią na wsi. Wszystkie inne czynności podporządkowane są tym głównym, jak: żniwa, młocka , wykopki, a wcześniej sadzenie. Tak, jak w pszczelej rodzinie wszystkie pszczoły pracują, wykonujac przypisane im przez Naturę zadania, szczególnie podczas obfitego pożytku, również tu wszyscy odkładają inne czynności na rzecz tych najważniejszych.. Dlatego też, czując się wśród naszych Gospodarzy bardzo rodzinnie, wzięliśmy oboje z żoną wiaderka do ręki, włączając się do pracy przy zbieraniu ziemniaków. Nie było łatwo, bowiem mokra ziemia nie chciała oddać kartofli (używam tu drugiej nazwy tej smakowitej bulwy). Mechanizacja rolnictwa mechanizacją, ale ludzkie ręce w tak ciężkich warunkach są niezawodne. Schylając się i wydzierając spod ciężkich skib poszczególne, ledwo widoczne okazy, przypomniałem sobie czasy dzieciństwa, kiedy to konna kopaczka należała do rzadkości, a na wykopki szło się z motykami i każdy uczestnik brał "okrakiem" jeden rząd, po czym, dziobiąc ziemię motyką, co raz to schylał się , by wybrać kolejne bulwy i wrzucic do ciagnionego przy sobie wiadra lub kosza. Wówczas wykopki trwały znacznie dłużej, a i plecy bardziej bolały. Nie mniej - tak, jak przed kilkudziesięciu laty - zapach ziemi był taki sam oraz gadki , przymówki, dowcipy kopaczy i zbieraczy, również. I śpiew , oczywiscie, także. Śpiewającą była Kasia, która wpierw pomagała zbierać ziemniaki i jednocześnie sprytnie łapała uciekajace przed nami polne myszy, a potem , siedząc na traktorze obok swgo tatusia, wyśpiewywała wszystkie znane sobie piosenki. Było więc nie tylko wesoło, ale i - zgodnie z tradycją - śpiewająco.
Nie było tylko gawronów, zazwyczaj towarzyszących pracom polowym. Pięknie wykorzystał je w tomiku "Ścieżki polne" Leopold Staff, w swoim sonecie ukazujacym wykopki w jesienny, dżdżysty dzień. Tu słoneczko jeszcze grzało, więc "czarny parasol" z rozpiętych gawronich skrzydeł był zbyteczny, natomiast jesień znaczył żałosny klangor formujących swój klucz nad pobliskim lasem żurawi. Przerwaliśmy na chwilę swoją pracę by pożegnać wzokiem odlatujace na Południe ptaki.
Nie obeszło sie też bez akcentu historycznego - tego tragicznego, zwiazanego z tą ziemią. W pewnym momencie ojciec Kasi, Justynki i Gabrysi, po wysypaniu kolejnego kosza ziemniaków na przyczepę spojrzał w dal i spytał:
-To tam spadł ten samolot? Na tamto pole?
-Tak, na tamto. Tam, gdzie są teraz te drzewa - wskazał miejsce pan Edward.
- Trochę bliżej, na prawo, w tamtą stronę... w stronę drogi! - po prawiła go córka, mama dziewczynek. - Pamiętam, że ze szkoły tam chodziliśmy.
Mowa była o polskim bombowcu "Łoś", który we wrześniu 1939 roku, po ataku na niemieckie kolumny wojskowe został zestrzelony i którego załoga spoczywa teraz na miejscowym cmentarzu. W każdą rocznicę tego zdarzenia mieszkańcy okolicznych wsi, przy wspóludziale młodzieży szkolnej, wojska, władz samorzadowych gminy i powiatu gromadzą się po uroczystej Mszy sw. przy mogile-pomniku na patriotycznym apelu, oddajac hołd bohaterskim lotnikom. Przyjeżdża również brat jednego z poległych , a cała historia tragicznego lotu jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, nie tylko w szkole.
Po obiedzie zajęliśmy sie z żoną zaplanowaną pracą wokół pasieki. Wszystkie trzy siostrzenice Andrzeja - najmłodsza Kasia, starsza nieco Justynka, która właśnie wróciła ze szkoły, oraz Gabrysia - zadeklarowały pomoc. Widziałem, że Kasia i Justynka zazdrościły trochę Gabrysi jej poprzedniego, bezpośredniego udziału w przeglądzie uli i teraz chciały doznać tych samych wrażeń, co ich najstarsza siostra. Musiały uzyskać zgodę mamy i przypomnieć sobie, czy doznały już kontaktu z pszczelim żądłem. Kiedy wszystkie "formalności" pomyślnie zostały spełnione, dziewczyny przywdziały zapasowe kapelusze i skafander.
Niestety. Właśnie rozpalałem ogień w podkurzaczu. Zazwyczaj nie używam już dymu do pszczół, bo mam bardzo łagodne rasy, ale dla dziewczyn dymienie podkurzaczem to nie tylko gwarancja zniechęcenia jakiejś "zdenerwowanej Maji" do użądlenia, ale również dodatkowa atrakcja zwiazana z tą profesją.I właśnie wtedy, gdy z podkurzacza już się dymiło i miałem swoje młode pomocnice zaprosić do współpracy, z niedalekiego pola rozległo sie wołanie taty. Dziewczyny potrzebne były właśnie w polu, bo okazało się, że po użyciu rekultywatora, jeszcze sporo ziemniaków jest do wyzbierania. Przykro było patrzeć na żal w ich oczach, bowiem już nastawiły się na bezpośreni kontakt z pszczołami, ale posłuszeństwo wobec woli rodziców było ważniejsze.To dobrze. W tej rodzinie " wszystko jest na swoim miejscu". Będą miały okazję popracować przy pszczołach jeszcze niejeden raz. Tak więc, krótką tym razem pracę przy ulach prędko wykonałem sam, po czym, wraz z żoną wyruszyliśmy znowu w pole, do wspólnegio zbierania płodów ziemi - już znacznie lżejszego. Nie zeszło nam już tak długo, jak do południa. po skończonej pracy wyszedłem dalej w pola , za górkę i rozsiałem na nieużytkach i pod lasem zebrane wcześniej nasiona roślin miododajnych, których w tym rejonie nie było. Po drodze zawróciłem lisa - który od lasu zdążał "po przekąskę" do wiejskich kurników. Parę tygodni temu u moich Gospodarzy zagryzł pięć dorodnych kur.
Gdy wróciłem, Gabrysia przyniosła gorącą jeszcze pizzę - "przesyłkę " od Andrzeja. Na huśtawce w ogrodzie moja małżonka delektowała się takim samym kawałkiem w towarzystwie Justynki i Kasi. Pyszna była pizza mimo, że nie pasowała do polskiej tradycji związanej z kopaniem ziemniaków.
Że to już jesień, przypominać nie trzeba. Czuć w powietrzu inne zapachy płynące z zaoranych pól, inne ptaki dają o sobe znać, że właśnie przyleciały z Północy, a gdzieś, w górze co raz rozbrzmiewa żałosny klangor żurawi, które formują swoje klucze, by odlecieć na Południe.
W pasiece już wprawdzie zakarmiłem na zimę pszczoły, ale te - że są bardziej zapobiegliwe od pszczelarza - jeszcze odwiedzają intensywnie przeróżne jesienne kwiaty w poszukiwaniu pyłku i nektaru, bowiem nie mają zwyczaju leniuchować, a promienie słoneczne dodają im wigoru - wręcz zachęcają do wylotów. Stąd, przez okno swej pracowni słyszę radosny gwar "moich złotoskrzydłych kochanek", które w blasku słońca prezentują się szczególnie uroczo. Niektóre, zwabione zapachem zgromadzonych w pracowni nadstawek z suszem pszczelim, przylatują przez otwarte drzwi chaty i wówczas muszę je grzecznie "wypraszać" przez okno, w czym skutecznie pomaga mi przyjaciel Andrzej, który udzielił gościny mojej pasiece.
W miniony piątek przyjechałem do pasieki z małżonką , by trochę popracować przy obejściu - przygotować miejsce pod nowe maliny i malwy oraz inne krzewy ozdobne, posiadające również duże znaczenie jako przyszły pożytek dla pszczół. Okazało się że nasi mili Gospodarze również pomyśleli pod kątem zabezpieczenia wiosennego pożytku dla pszczół i obsiali rzepakiem swoje pole znajdujące się w bliskim sąsiedztwie pasieki i tam, za górką również. Zapowiada się więc ( o ile pogoda wiosną dopisze) bardzo dobry zbiór miodu rzepakowego w przyszłym roku - miodu, który ma niedocenione wartości lecznicze, szczególnie dla ludzi ze schorzeniami serca.
Już na podwórku przywitała nas Kasia, najmłodsza pociecha w rodzinie Andrzeja, oferując swoją pomoc. Przyszła też najstarsza, Gabrysia - bohaterka mojego poprzedniego wpisu, gotowa towarzyszyć mi przy przeglądzie pszczół. A więc, połknęła pszczelarskiego bakcykla. Ale wpierw musieliśmy wykonać inne zaplanowane czynności, które przesunęły sie jednak nieco w czasie, bowiem okazało się, że cała rodzina Gospodarzy udała się w niedalekie pole,by zbierać ziemniaki, które kopaczką wykopał ojciec Kasi.
Od wieków na wsi jest tak, że w ważnych pracach polowych uczestniczą wszyscy członkowie rodziny, bliżsi i dalsi krewni, a także sąsiedzi. Ukazał to w "Chłopach" Władysław Reymont, wcześniej Eliza Orzeszkowa w "Nad Niemnem". Nikt się nie leni, czyli "nie walaczy się" - jak mówią na wsi. Wszystkie inne czynności podporządkowane są tym głównym, jak: żniwa, młocka , wykopki, a wcześniej sadzenie. Tak, jak w pszczelej rodzinie wszystkie pszczoły pracują, wykonujac przypisane im przez Naturę zadania, szczególnie podczas obfitego pożytku, również tu wszyscy odkładają inne czynności na rzecz tych najważniejszych.. Dlatego też, czując się wśród naszych Gospodarzy bardzo rodzinnie, wzięliśmy oboje z żoną wiaderka do ręki, włączając się do pracy przy zbieraniu ziemniaków. Nie było łatwo, bowiem mokra ziemia nie chciała oddać kartofli (używam tu drugiej nazwy tej smakowitej bulwy). Mechanizacja rolnictwa mechanizacją, ale ludzkie ręce w tak ciężkich warunkach są niezawodne. Schylając się i wydzierając spod ciężkich skib poszczególne, ledwo widoczne okazy, przypomniałem sobie czasy dzieciństwa, kiedy to konna kopaczka należała do rzadkości, a na wykopki szło się z motykami i każdy uczestnik brał "okrakiem" jeden rząd, po czym, dziobiąc ziemię motyką, co raz to schylał się , by wybrać kolejne bulwy i wrzucic do ciagnionego przy sobie wiadra lub kosza. Wówczas wykopki trwały znacznie dłużej, a i plecy bardziej bolały. Nie mniej - tak, jak przed kilkudziesięciu laty - zapach ziemi był taki sam oraz gadki , przymówki, dowcipy kopaczy i zbieraczy, również. I śpiew , oczywiscie, także. Śpiewającą była Kasia, która wpierw pomagała zbierać ziemniaki i jednocześnie sprytnie łapała uciekajace przed nami polne myszy, a potem , siedząc na traktorze obok swgo tatusia, wyśpiewywała wszystkie znane sobie piosenki. Było więc nie tylko wesoło, ale i - zgodnie z tradycją - śpiewająco.
Nie było tylko gawronów, zazwyczaj towarzyszących pracom polowym. Pięknie wykorzystał je w tomiku "Ścieżki polne" Leopold Staff, w swoim sonecie ukazujacym wykopki w jesienny, dżdżysty dzień. Tu słoneczko jeszcze grzało, więc "czarny parasol" z rozpiętych gawronich skrzydeł był zbyteczny, natomiast jesień znaczył żałosny klangor formujących swój klucz nad pobliskim lasem żurawi. Przerwaliśmy na chwilę swoją pracę by pożegnać wzokiem odlatujace na Południe ptaki.
Nie obeszło sie też bez akcentu historycznego - tego tragicznego, zwiazanego z tą ziemią. W pewnym momencie ojciec Kasi, Justynki i Gabrysi, po wysypaniu kolejnego kosza ziemniaków na przyczepę spojrzał w dal i spytał:
-To tam spadł ten samolot? Na tamto pole?
-Tak, na tamto. Tam, gdzie są teraz te drzewa - wskazał miejsce pan Edward.
- Trochę bliżej, na prawo, w tamtą stronę... w stronę drogi! - po prawiła go córka, mama dziewczynek. - Pamiętam, że ze szkoły tam chodziliśmy.
Mowa była o polskim bombowcu "Łoś", który we wrześniu 1939 roku, po ataku na niemieckie kolumny wojskowe został zestrzelony i którego załoga spoczywa teraz na miejscowym cmentarzu. W każdą rocznicę tego zdarzenia mieszkańcy okolicznych wsi, przy wspóludziale młodzieży szkolnej, wojska, władz samorzadowych gminy i powiatu gromadzą się po uroczystej Mszy sw. przy mogile-pomniku na patriotycznym apelu, oddajac hołd bohaterskim lotnikom. Przyjeżdża również brat jednego z poległych , a cała historia tragicznego lotu jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, nie tylko w szkole.
Po obiedzie zajęliśmy sie z żoną zaplanowaną pracą wokół pasieki. Wszystkie trzy siostrzenice Andrzeja - najmłodsza Kasia, starsza nieco Justynka, która właśnie wróciła ze szkoły, oraz Gabrysia - zadeklarowały pomoc. Widziałem, że Kasia i Justynka zazdrościły trochę Gabrysi jej poprzedniego, bezpośredniego udziału w przeglądzie uli i teraz chciały doznać tych samych wrażeń, co ich najstarsza siostra. Musiały uzyskać zgodę mamy i przypomnieć sobie, czy doznały już kontaktu z pszczelim żądłem. Kiedy wszystkie "formalności" pomyślnie zostały spełnione, dziewczyny przywdziały zapasowe kapelusze i skafander.
Niestety. Właśnie rozpalałem ogień w podkurzaczu. Zazwyczaj nie używam już dymu do pszczół, bo mam bardzo łagodne rasy, ale dla dziewczyn dymienie podkurzaczem to nie tylko gwarancja zniechęcenia jakiejś "zdenerwowanej Maji" do użądlenia, ale również dodatkowa atrakcja zwiazana z tą profesją.I właśnie wtedy, gdy z podkurzacza już się dymiło i miałem swoje młode pomocnice zaprosić do współpracy, z niedalekiego pola rozległo sie wołanie taty. Dziewczyny potrzebne były właśnie w polu, bo okazało się, że po użyciu rekultywatora, jeszcze sporo ziemniaków jest do wyzbierania. Przykro było patrzeć na żal w ich oczach, bowiem już nastawiły się na bezpośreni kontakt z pszczołami, ale posłuszeństwo wobec woli rodziców było ważniejsze.To dobrze. W tej rodzinie " wszystko jest na swoim miejscu". Będą miały okazję popracować przy pszczołach jeszcze niejeden raz. Tak więc, krótką tym razem pracę przy ulach prędko wykonałem sam, po czym, wraz z żoną wyruszyliśmy znowu w pole, do wspólnegio zbierania płodów ziemi - już znacznie lżejszego. Nie zeszło nam już tak długo, jak do południa. po skończonej pracy wyszedłem dalej w pola , za górkę i rozsiałem na nieużytkach i pod lasem zebrane wcześniej nasiona roślin miododajnych, których w tym rejonie nie było. Po drodze zawróciłem lisa - który od lasu zdążał "po przekąskę" do wiejskich kurników. Parę tygodni temu u moich Gospodarzy zagryzł pięć dorodnych kur.
Gdy wróciłem, Gabrysia przyniosła gorącą jeszcze pizzę - "przesyłkę " od Andrzeja. Na huśtawce w ogrodzie moja małżonka delektowała się takim samym kawałkiem w towarzystwie Justynki i Kasi. Pyszna była pizza mimo, że nie pasowała do polskiej tradycji związanej z kopaniem ziemniaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz