XVII.
„RADOŚĆ SIĘ Z TROSKĄ PLECIE"
/Jan Kochanowski Pieśń IX /
W lutym żona zrobiła mi niespodziankę. Przychodzę na „widzenie" do świetlicy i oto dostrzegam, że znowu nie jest sama. Trzyletnia moja Kasieńka - z początku trzymająca się kurczowo płaszcza mamy, jakby chciała schować się w razie nagłej potrzeby za nią - przygląda mi się badawczo swoimi niebieskimi oczętami, z paluszkiem przy buzi (zawsze tak robiła, gdy wstydziła się czegoś , albo brak jej było pewności siebie), wreszcie rusza ku mnie z wyciągniętymi rączętami i mocno, mocno wtula się w moje ramiona. Nagle odpycha się ode mnie, gdy ją wycałowuję.
-Kłujesz, tatuś! -mówi poważnym głosem, przyglądając się z bliska mojej rudej brodzie i głaszcząc ją delikatnie swoją ciepłą rączką. Boże! Jaką
radość sprawiła mi małżonka tym „moim skarbuszkiem".
Kasia już nie schodziła z moich kolan. Kiedy znudziło się jej podziwianie ojcowskiej brody, zaczęła obserwować wszystko dookoła. Tymczasem Krystyna relacjonowała mi, co działo się w mieście i wokół rodziny. Znowu pomyślne wieści, znowu odwiedziny różnych dobrych ludzi, pomoc materialna, pozdrowienia - dowody pamięci i modlitwy.
- Wiesz, przedwczoraj odwiedził nas ojciec Bogumił ze swoim przyjacielem , ojcem Jakubem.
- Nie znam tego ojca Jakuba. Nie było go u Dominikanów.
- Też go nie znałam. On jest w innym klasztorze. Przyjechał tu w odwiedziny. Bardzo sympatyczny, taki elegancki. Podał dla ciebie ten różaniec i zapewnił że cały czas będzie się modlił w twojej intencji. - Wyjęła z torebki metalowe kółeczko w kształcie pierścionka, z krzyżykiem i dziesięcioma wypustkami dokoła. Pierwszy raz widziałem tego typu różaniec.
- Wiesz, zakładasz go na palec i odmawiasz sobie „dziesiątek Zdrowaś Mario". Jest praktyczny, bo możesz modlić się wszędzie: w autobusie , w pociągu, przesuwając go dyskretnie wokół palca kciukiem i nikt nawet nie wie, że odmawiasz Różaniec.
Byłem wdzięczny nieznajomemu zakonnikowi za ten prezent, za obiecaną modlitwę. Byłem wdzięczny o. Bogumiłowi naszemu przyjacielowi za opiekę, jaką otoczył moją rodzinę. Tak, ten dzień mógł być dla mnie radosnym dniem, gdyby nie jeszcze jedna wiadomość.
- Muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć. - zwróciła się do mnie Krystyna na pożegnanie. - Wiesz, jak zmartwienia na mnie działają. No i odbiły się na moim zdrowiu... Będę miała zabieg. - Powiedziała to niby z uśmiechem, spokojnie, ale ze łzami w oczach. - Nie martw się, lekarz powiedział, że nie powinno to być nic groźnego, że to tylko rutynowy zabieg. Właśnie za tydzień mam się zgłosić na wypalanie. Nie jest to groźne, ale też nie należy do przyjemności. Nie mówiłam nic mamie, bo i tak chodzi jak struta. Po co ma się ona zamartwiać.
Przytuliłem ją mocno, bo wiedziałem, że teraz potrzebuje szczególnie mojej bliskości. Czułem, że płacze. Mnie też było ciężko. Ta wiadomość poraziła mnie i zaległa ciężarem.
- Nie płacz.
- Nie płaczę. Tylko wiesz, jak nam Ciebie brakuje? Mama nie może sobie miejsca znaleźć, dzieci też to przeżywają. Wychowawczyni Bartka zauważyła, że jest zamknięty w sobie. A teraz jeszcze to...
- Wierzę, że wszystko ułoży się szczęśliwie. Teraz twoje zdrowie najważniejsze. Przyrzekam, że jak wyjdę, nie będę pchał się do niczego. Będę tylko z wami.
Nie wiedziałem, skąd takie postanowienie zrodziło mi się nagle w głowie, ale było ono teraz konieczne. Czułem się winny cierpienia moich najbliższych, choroby Krystyny. Kiedy zgodziłem się być szefem „Solidarności" nauczycielskiej, żona przez miesiąc nie odzywała się do mnie, teściowa zaś przepowiadała, że to źle się skończy dla mnie i dla rodziny. Wtedy, cierpiąc z powodu braku zrozumienia ze strony najbliższych, w ciągu tego „milczącego miesiąca" namalowałem bardzo ekspresyjny wizerunek Chrystusa w agonii na krzyżu. Namalowałem ten wizerunek, inspirowany jednym dziwnym snem, jaki miałem swego czasu - wtedy, gdy dopiero zaczęły się sierpniowe strajki, początkujące ruch solidarnościowy.
Leżę na wznak w trawie, w ogrodzie rodziców. Jest późne popołudnie. Nie ma ani jednej chmurki. Nagle, na niebie widzę krzyż z umierającym, Chrystusem. Krzyż obniża się tak, że widzę wyraźnie bolesne i srogie zarazem oblicze Jezusa. Wtem, Chrystus odrywa prawą dłoń od krzyża i energicznym ruchem opuszcza ją, wskazując palcem na mnie. Czując dziwny strach na widok tego gestu , z krzykiem - Nieee! - robię unik przed palcem Ukrzyżowanego i ....budzę się, cały spocony.
Wracając z „widzenia", słyszałem płynący z okien naszego pawilonu głośny śpiew kolegów, witających w ten sposób przybyłych funkcjonariuszy SB:
„Kra! Kra! Kra!
WRONisko krakało,
a SB szalało -
Kra! Kra! Kra! Kra! Kra!"
Dużo rodzin przyjechało też w tym dniu w odwiedziny, więc trzeba było przekazać im nastrój , jaki tu, u nas panował. Ten śpiew spodobał się też mojej Kasi. Jak później opowiadała mi Krystyna, Kasia w ciągu całej powrotnej podróży kursowym autobusem, ku uciesze pasażerów śpiewała: „Kla! Kla! Kla!
wloniśko klakało,
a eśbe sialało -
Kla! Kla! Kla! Kla! Kla!"
- A mój tata jeśt w więzieniuuu! - chwaliła się przy tym moja mała pociecha, mimo uciszania przez mamusię. Cukierki od pasażerów były skuteczną zachętą do powtarzania piosenki.
Tymczasem noc po tej wizycie była dla mnie koszmarem. W ogóle, większość nocy - jak już wcześniej wspominałem - spędzaliśmy na indywidualnych rozmyślaniach. Zasypiało się dopiero nad ranem.
Różne myśli tłoczyły mi się do głowy, a szczególnie te , związane z choroba Krystyny. Kolejna noc i znów to samo. Odmówiłem cały Różaniec,
wszystkie znane modlitwy, wypaliłem kilka papierosów, zanim nadszedł niezwykły sen. Sen dziwny, z którego wybudzili mnie koledzy, bo ponoć bardzo głośno płakałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz