Mój bloog to nie tylko własne przeżycia, ale też wspomnienia, przemyślenia dotyczące bieżących spraw. Pragnę, odkrywając przed innymi to, co mnie boli, interesuje, frapuje, zachęcić innych do wymiany poglądów, tudzież doświadczeń w prezentowanych tematach. Mam już bagaż doświadczeń życiowych, a jako świeżo emerytowany nauczyciel między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, czuję sie jeszcze potrzebny. Jestem już dziadkiem, choć na takiego nie wyglądam. Zajmuję się pszczelarzeniem, malowaniem, teatrem, pisaniem oraz działką. Parałem się też pracą samorządową, ale obecnie wyborcy zaproponowali mi czteroletni wypoczynek, dlatego też mam czas dla wszystkich, którym moje towarzystwo będzie miłe.

27 grudnia, 2017

Czas strachu, łez i nadziei (cd.) XVI - 18 lutego 2009

XVI.

MATUCHNA

       W drugiej połowie stycznia  odwiedzili mnie  moi rodzice i żona. Pobieżna rewizja i spotkanie. Matula - jak to kobieta - rozpłakała się na mym ramieniu, ojciec uścisnął po męsku, ale też pogłaskał tą swoją wielką, szorstką dłonią po głowie  - jak zawsze, gdy mnie, będącego dzieckiem,  utulał po skończonej bajce do snu, albo koił  ból po złej przygodzie. Lubiłem to ojcowskie głaskanie nawet, gdy już głos mi mężniał. Pamiętam - często, gdy już zasypiałem, albo udawałem, że śpię, tato przysiadał na skraju łóżka i  dłonią, która potrafiła też mocno złoić skórę, delikatnie głaskał  po głowie, a ja bezpiecznie „odpływałem" w inny świat. Dlatego też nie szczędziłem później tego głaskania swoim dzieciakom.
       Ojciec niewiele mówił. Raczej słuchał . W jego oczach widziałem głęboką troskę, ale i dumę zarazem. Matula wycierała łzy, a tymczasem żona opowiadała o wszystkim, co dzieje się po tamtej stronie: o odwiedzinach znajomych - tych starych znajomych i tych zupełnie nowych, których miałem poznać dopiero po wyjściu na wolność, o paczkach z PCK i z parafii, o pomocy finansowej od nauczycieli z naszych szkół. Maturzyści z mojej szkoły zrezygnowali w tym roku z tradycyjnej studniówki  na znak protestu przeciw internowaniu dyrektora ich szkoły(Mariana Janusza) i mnie. Dla nas obydwóch ten gest młodzieży był budujący. Gdy później, w celach opowiadaliśmy o tym kolegom, nie kryliśmy  wzruszenia i dumy  z naszej młodzieży.
     W tym czasie miałem już spory, rudy (niestety) zarost. Na ogół wszyscy internowani zrezygnowali z golenia się , nie tylko ze względu na brak ciepłej wody i konieczności oszczędzania żyletek, ale przede wszystkim  dlatego, że zarost stał się naszym wyróżnikiem. Niektórzy  przyrzekli sobie, że nie będą golić brody  przez cały okres trwania stanu wojennego. Z powodu tego zarostu żona i rodzice trochę błądzili wzrokiem po wchodzących do sali widzeń internowanych , zanim mnie rozpoznali , ale szybko zaakceptowali mój wygląd.
      Mama - jak to każde matczysko - najpierw wypytała mnie o wszystko: czy nie jest mi zimno, czy nie jestem głodny, czy ubieram się ciepło itd. Zapewniła, że wszyscy znajomi na wsi modlą się  co dzień w mojej intencji. W pewnym momencie zdradziła swój zamiar. Otóż, wybiera się do Przemyśla, do swojej przyjaciółki z pracy (obie uczyły w tej samej szkole),bo jej mąż jest wysokiej rangi milicjantem, gdzieś tam przy Komendzie Wojewódzkiej  i będzie u niego interweniowała w mojej sprawie.
    -Jak nazywa się ta twoja przyjaciółka, mamo? - spytałem nieco zaniepokojony, bowiem nie bardzo miałem ochotę korzystać z łaski  kogoś z tamtej strony muru, a zwłaszcza, że kiedyś obiło mi się o uszy nazwisko tej koleżanki. Teraz chciałem tylko upewnić się.
    - Nie wiesz? Dembska.... Już się z nią umówiłam. - odparła radośnie matula, jakby chciała  mi uświadomić, że oto niedługo skończy się moja niewola.
     Gdybym nie był nauczycielem języka polskiego i gdybym nie rozważał na lekcjach z młodzieżą dwóch scen literackich, przedstawiających bezskuteczne wstawianie  się matek u katów swych dzieci, może w końcu, mimo pewnych oporów, zgodziłbym się  na te interwencję. Ale, że właśnie byłem polonistą i te sceny natychmiast skojarzyły mi się z inicjatywą mojej  kochanej matuchny, dlatego nie mogłem dopuścić, by tym razem życie  zilustrowało literaturę. Proszę więc mamę, by nie odwiedzała swojej koleżanki, by o nic nie prosiła, bo właśnie Dembski tak a nie inaczej mnie potraktował i dlatego wszelka interwencja u niego  z góry skazana jest na niepowodzenie. Tylko upokorzy się przed nim i...tyle.
     Widziałem w jej  twarzy nagłe przygnębienie. Chciała jak najlepiej dla mnie, a tu... Obiecała , że nie zrobi tego, ale - na  tyle znałem swoja matuchnę, by być  pewnym, że nie odstąpi od swego pierwotnego planu.
    W czasie następnych odwiedzin zdała mi relacje z owej wizyty. Była u Dembskich. Dość długo czekała na powrót z pracy męża swojej przyjaciółki. Już wcześniej jednak ona wyznała , że  jej mąż niewiele będzie mógł pomóc w mojej sprawie, bowiem to nie od niego zależy zwolnienie.
     Kpt. Dembski był ponoć uprzejmy. Jak dowiedziałem się z relacji matuli, początkowo nie mógł mnie sobie przypomnieć, ale, gdy wreszcie skojarzył nazwisko, powiedział, że przypomina sobie moja „butną, arogancką postawę" i, jeżeli tak zachowuję się w obozie, to nie wypuszczą mnie prędko. Poza tym, on niewiele może już w tej sprawie pomóc, bo tylko mnie przekazał, a teraz ktoś inny decyduje o moim losie. No i moja postawa , jeśli będzie „inna" , to może mi ułatwić wyjście na wolność... Potem gdzieś się śpieszył i praktycznie nic matuli mojej nie obiecał.
      Nie wiem, dlaczego (i może to komuś wydawać się dziwne),  ale właśnie w tym momencie cieszyłem się z nieudanej misji mojej matki. Właściwie z początku byłem wściekły . I na to, że - mimo obietnicy - pojechała do Przemyśla, i na Dembskiego, że tak potraktował moją matkę, że musiała przed nim się ukorzyć . Z drugiej jednak strony miałem jakąś dziwną satysfakcję, że facet zapamiętał mnie właśnie takim - „butnym", „aroganckim". A kochana moja Matuchna gotowa była do jeszcze większych poświęceń, żebym tylko wyszedł na wolność.

Czas strachu, łez i nadziei (cd.)

środa, 18 lutego 2009 0:58

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz