XVI.
MATUCHNA
W drugiej połowie stycznia odwiedzili mnie moi rodzice i żona. Pobieżna rewizja i spotkanie. Matula - jak to kobieta - rozpłakała się na mym ramieniu, ojciec uścisnął po męsku, ale też pogłaskał tą swoją wielką, szorstką dłonią po głowie - jak zawsze, gdy mnie, będącego dzieckiem, utulał po skończonej bajce do snu, albo koił ból po złej przygodzie. Lubiłem to ojcowskie głaskanie nawet, gdy już głos mi mężniał. Pamiętam - często, gdy już zasypiałem, albo udawałem, że śpię, tato przysiadał na skraju łóżka i dłonią, która potrafiła też mocno złoić skórę, delikatnie głaskał po głowie, a ja bezpiecznie „odpływałem" w inny świat. Dlatego też nie szczędziłem później tego głaskania swoim dzieciakom.
Ojciec niewiele mówił. Raczej słuchał . W jego oczach widziałem głęboką troskę, ale i dumę zarazem. Matula wycierała łzy, a tymczasem żona opowiadała o wszystkim, co dzieje się po tamtej stronie: o odwiedzinach znajomych - tych starych znajomych i tych zupełnie nowych, których miałem poznać dopiero po wyjściu na wolność, o paczkach z PCK i z parafii, o pomocy finansowej od nauczycieli z naszych szkół. Maturzyści z mojej szkoły zrezygnowali w tym roku z tradycyjnej studniówki na znak protestu przeciw internowaniu dyrektora ich szkoły(Mariana Janusza) i mnie. Dla nas obydwóch ten gest młodzieży był budujący. Gdy później, w celach opowiadaliśmy o tym kolegom, nie kryliśmy wzruszenia i dumy z naszej młodzieży.
W tym czasie miałem już spory, rudy (niestety) zarost. Na ogół wszyscy internowani zrezygnowali z golenia się , nie tylko ze względu na brak ciepłej wody i konieczności oszczędzania żyletek, ale przede wszystkim dlatego, że zarost stał się naszym wyróżnikiem. Niektórzy przyrzekli sobie, że nie będą golić brody przez cały okres trwania stanu wojennego. Z powodu tego zarostu żona i rodzice trochę błądzili wzrokiem po wchodzących do sali widzeń internowanych , zanim mnie rozpoznali , ale szybko zaakceptowali mój wygląd.
Mama - jak to każde matczysko - najpierw wypytała mnie o wszystko: czy nie jest mi zimno, czy nie jestem głodny, czy ubieram się ciepło itd. Zapewniła, że wszyscy znajomi na wsi modlą się co dzień w mojej intencji. W pewnym momencie zdradziła swój zamiar. Otóż, wybiera się do Przemyśla, do swojej przyjaciółki z pracy (obie uczyły w tej samej szkole),bo jej mąż jest wysokiej rangi milicjantem, gdzieś tam przy Komendzie Wojewódzkiej i będzie u niego interweniowała w mojej sprawie.
-Jak nazywa się ta twoja przyjaciółka, mamo? - spytałem nieco zaniepokojony, bowiem nie bardzo miałem ochotę korzystać z łaski kogoś z tamtej strony muru, a zwłaszcza, że kiedyś obiło mi się o uszy nazwisko tej koleżanki. Teraz chciałem tylko upewnić się.
- Nie wiesz? Dembska.... Już się z nią umówiłam. - odparła radośnie matula, jakby chciała mi uświadomić, że oto niedługo skończy się moja niewola.
Gdybym nie był nauczycielem języka polskiego i gdybym nie rozważał na lekcjach z młodzieżą dwóch scen literackich, przedstawiających bezskuteczne wstawianie się matek u katów swych dzieci, może w końcu, mimo pewnych oporów, zgodziłbym się na te interwencję. Ale, że właśnie byłem polonistą i te sceny natychmiast skojarzyły mi się z inicjatywą mojej kochanej matuchny, dlatego nie mogłem dopuścić, by tym razem życie zilustrowało literaturę. Proszę więc mamę, by nie odwiedzała swojej koleżanki, by o nic nie prosiła, bo właśnie Dembski tak a nie inaczej mnie potraktował i dlatego wszelka interwencja u niego z góry skazana jest na niepowodzenie. Tylko upokorzy się przed nim i...tyle.
Widziałem w jej twarzy nagłe przygnębienie. Chciała jak najlepiej dla mnie, a tu... Obiecała , że nie zrobi tego, ale - na tyle znałem swoja matuchnę, by być pewnym, że nie odstąpi od swego pierwotnego planu.
W czasie następnych odwiedzin zdała mi relacje z owej wizyty. Była u Dembskich. Dość długo czekała na powrót z pracy męża swojej przyjaciółki. Już wcześniej jednak ona wyznała , że jej mąż niewiele będzie mógł pomóc w mojej sprawie, bowiem to nie od niego zależy zwolnienie.
Kpt. Dembski był ponoć uprzejmy. Jak dowiedziałem się z relacji matuli, początkowo nie mógł mnie sobie przypomnieć, ale, gdy wreszcie skojarzył nazwisko, powiedział, że przypomina sobie moja „butną, arogancką postawę" i, jeżeli tak zachowuję się w obozie, to nie wypuszczą mnie prędko. Poza tym, on niewiele może już w tej sprawie pomóc, bo tylko mnie przekazał, a teraz ktoś inny decyduje o moim losie. No i moja postawa , jeśli będzie „inna" , to może mi ułatwić wyjście na wolność... Potem gdzieś się śpieszył i praktycznie nic matuli mojej nie obiecał.
Nie wiem, dlaczego (i może to komuś wydawać się dziwne), ale właśnie w tym momencie cieszyłem się z nieudanej misji mojej matki. Właściwie z początku byłem wściekły . I na to, że - mimo obietnicy - pojechała do Przemyśla, i na Dembskiego, że tak potraktował moją matkę, że musiała przed nim się ukorzyć . Z drugiej jednak strony miałem jakąś dziwną satysfakcję, że facet zapamiętał mnie właśnie takim - „butnym", „aroganckim". A kochana moja Matuchna gotowa była do jeszcze większych poświęceń, żebym tylko wyszedł na wolność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz