Dziś wracam do wspomnień z okresu stanu wojennego. Powoli zbliża się wolność, a więc opowieść skończy sie na okresie transformacji.
Zdążyliśmy przyzwyczaić się do sytuacji stanu wojennego. Powoli też życie zaczęło powracać do normy. Bo normą stało się wyczekiwanie w kolejkach za byle towarem, załatwianie i zdobywanie zamiast normalnego kupowania, kartki na wszystko, co miało stać i leżeć na półkach , a czego nie było, z wyjątkiem octu.
Zdarzało się, że od godziny 4 rano stawało się przed sklepem mięsnym (przykre było stawanie zimą, w mrozie), z radością witając personel sklepowy, który zjawiał się ok. godz. 6. Potem oczekiwano jeszcze godzinę na dostawę towaru. Pomijam spory kolejkowe, bo zawsze byli tacy, co próbowali ominąć ustalone zasady. Dla czekających szuranie po posadzce pojemników z wędlinami dawało nadzieję na zdobycie w tym dniu przynajmniej jednego pęta pachnącej kiełbasy. Zdarzało się często, że ostatnie pęto ktoś kupił przede mną, a ja stałem przecież tylko za kiełbasą. Utarło się powiedzenie dotyczące podobnie zawiedzionych : „No, to każdy może dostać tylko po ryju”, bowiem , oprócz przysłowiowych ochłapów, w pojemnikach pozostały tylko świńskie ryje.
Niepowodzenia w sklepie mięsnym rekompensowaliśmy innymi „zdobyczami’. Oto rzucili do sklepu papier toaletowy – ten, dzisiaj najlichszy, szary, bo żadnego innego wówczas nie było. Nieważne, że człowiek szedł w garniturze, „pod krawatem”. Jeżeli nadarzyła się okazja, to kupował cały wianuszek rolek przewiązanych papierowym sznurkiem, przewieszał przez ramię jak radziecki rewolucjonista pas z nabojami i maszerował z dumą zwycięzcy przez miasto. I tylko wściekłość ogarniała go w domu przed telewizorem, gdy słyszał ironiczne słowa Jerzego Urbana, ówczesnego rzecznika władzy : „Rząd sam się wyżywi”.
W styczniu każdego roku b. internowani zwoływali się na spotkanie opłatkowe. Przybywaliśmy zazwyczaj wszyscy z rodzinami do wyznaczonej parafii. Wiadomo, że odbywało się to z zachowaniem wszelkich zasad konspiracji. Aby funkcjonariusz SB kontrolujący rozmowy telefoniczne miał trudny orzech do zgryzienia, posługiwaliśmy się szyfrem. Niemniej jednak, mieliśmy „obstawę” prawie za każdym razem w drodze powrotnej, ale na teren świątyni i pomieszczeń parafialnych nikt niepowołany nie wchodził.
Oczywiście, w spotkaniach tych uczestniczyły również nasze małżonki, które przecież szczególnie dotkliwie znosiły czas rozłąki. Na ich barkach spoczywał obowiązek utrzymania domu, wychowania dzieci podczas naszej nieobecności. Były prawdziwymi bohaterkami. Teraz wspólnie wspominaliśmy ten okres, mając do niego pewien dystans. Każdy dzielił się swoimi przemyśleniami. Ci, co wcześniej zostali zwolnieni z obozu, mogli wzbogacić swoją wiedzę. Najbardziej jednak chłonni wiedzy o obozowym życiu byli towarzyszący nam kapłani.
Szczególnie wzruszające było spotkanie opłatkowe w ówczesnej katedrze lubaczowskiej uświetnione występem chóru kleryków i specjalnie przygotowanym poetyckim programem, w którym wystąpili dwaj księża: proboszcz, mający zamiłowania aktorskie i wikary Franciszek Nieckarz, mój były wychowanek z internatu, późniejszy rektor seminarium duchownego. Gościł nas ówczesny ordynariusz diecezji lwowsko-lubaczowskiej, ks. bp. Marian Jaworski, obecny kardynał, metropolita lwowski. Uczestniczył również ks. Stanisław Skorodecki, współwięzień ks. prymasa, kardynała Stefana Wyszyńskiego. (cdn)
XXI .
A ŻYCIE SIĘ TOCZY…
POD SPECJANYM NADZOREM (1)
Zdążyliśmy przyzwyczaić się do sytuacji stanu wojennego. Powoli też życie zaczęło powracać do normy. Bo normą stało się wyczekiwanie w kolejkach za byle towarem, załatwianie i zdobywanie zamiast normalnego kupowania, kartki na wszystko, co miało stać i leżeć na półkach , a czego nie było, z wyjątkiem octu.
Zdarzało się, że od godziny 4 rano stawało się przed sklepem mięsnym (przykre było stawanie zimą, w mrozie), z radością witając personel sklepowy, który zjawiał się ok. godz. 6. Potem oczekiwano jeszcze godzinę na dostawę towaru. Pomijam spory kolejkowe, bo zawsze byli tacy, co próbowali ominąć ustalone zasady. Dla czekających szuranie po posadzce pojemników z wędlinami dawało nadzieję na zdobycie w tym dniu przynajmniej jednego pęta pachnącej kiełbasy. Zdarzało się często, że ostatnie pęto ktoś kupił przede mną, a ja stałem przecież tylko za kiełbasą. Utarło się powiedzenie dotyczące podobnie zawiedzionych : „No, to każdy może dostać tylko po ryju”, bowiem , oprócz przysłowiowych ochłapów, w pojemnikach pozostały tylko świńskie ryje.
Niepowodzenia w sklepie mięsnym rekompensowaliśmy innymi „zdobyczami’. Oto rzucili do sklepu papier toaletowy – ten, dzisiaj najlichszy, szary, bo żadnego innego wówczas nie było. Nieważne, że człowiek szedł w garniturze, „pod krawatem”. Jeżeli nadarzyła się okazja, to kupował cały wianuszek rolek przewiązanych papierowym sznurkiem, przewieszał przez ramię jak radziecki rewolucjonista pas z nabojami i maszerował z dumą zwycięzcy przez miasto. I tylko wściekłość ogarniała go w domu przed telewizorem, gdy słyszał ironiczne słowa Jerzego Urbana, ówczesnego rzecznika władzy : „Rząd sam się wyżywi”.
W styczniu każdego roku b. internowani zwoływali się na spotkanie opłatkowe. Przybywaliśmy zazwyczaj wszyscy z rodzinami do wyznaczonej parafii. Wiadomo, że odbywało się to z zachowaniem wszelkich zasad konspiracji. Aby funkcjonariusz SB kontrolujący rozmowy telefoniczne miał trudny orzech do zgryzienia, posługiwaliśmy się szyfrem. Niemniej jednak, mieliśmy „obstawę” prawie za każdym razem w drodze powrotnej, ale na teren świątyni i pomieszczeń parafialnych nikt niepowołany nie wchodził.
Oczywiście, w spotkaniach tych uczestniczyły również nasze małżonki, które przecież szczególnie dotkliwie znosiły czas rozłąki. Na ich barkach spoczywał obowiązek utrzymania domu, wychowania dzieci podczas naszej nieobecności. Były prawdziwymi bohaterkami. Teraz wspólnie wspominaliśmy ten okres, mając do niego pewien dystans. Każdy dzielił się swoimi przemyśleniami. Ci, co wcześniej zostali zwolnieni z obozu, mogli wzbogacić swoją wiedzę. Najbardziej jednak chłonni wiedzy o obozowym życiu byli towarzyszący nam kapłani.
Szczególnie wzruszające było spotkanie opłatkowe w ówczesnej katedrze lubaczowskiej uświetnione występem chóru kleryków i specjalnie przygotowanym poetyckim programem, w którym wystąpili dwaj księża: proboszcz, mający zamiłowania aktorskie i wikary Franciszek Nieckarz, mój były wychowanek z internatu, późniejszy rektor seminarium duchownego. Gościł nas ówczesny ordynariusz diecezji lwowsko-lubaczowskiej, ks. bp. Marian Jaworski, obecny kardynał, metropolita lwowski. Uczestniczył również ks. Stanisław Skorodecki, współwięzień ks. prymasa, kardynała Stefana Wyszyńskiego. (cdn)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz