XVII.
WOJTEK (1)
- Wie pan, panie profesorze, ja tam wtedy byłem… To znaczy… myśmy tam wtedy byli – wyrzucił nagle z siebie i widać było, że to wyznanie przyniosło mu jakąś ulgę. Odetchnął głęboko, podnosząc niepewnie wzrok, jakby chciał zbadać moją reakcję. – Tam, w Uhercach, gdy was wywozili, myśmy siedzieli na sąsiednim wzgórzu i obserwowaliśmy was przez lornetki. Przywieźli całą naszą kompanię ZOMO. W nocy nas zerwali na akcję tłumienia buntu w Zakładzie Karnym. Nie wiedzieliśmy, że chodzi o was, o internowanych. Mieliśmy wkroczyć do akcji, gdyby służba więzienna nie dała sobie rady. Ale widzieliśmy, jak was pakują do samochodów i wtedy zorientowaliśmy się, że to nie zwykli więźniowie.
Przypomniałem sobie ten moment. Kiedy nas wyprowadzali do sąsiedniego pawilonu na rewizję przed zapakowaniem do samochodów, dostrzegliśmy na wzgórzu po prawej stronie siedzących grupkami żołnierzy. Wtedy nie przypuszczałem nawet, że wśród nich jest Wojtek .
Pewnego dnia zadzwonił do mnie o. Bogumił – wspomniany już dominikanin, przyjaciel i opiekun mojej rodziny w czasie internowania. Prosił, bym przyszedł.
- Panie Tomaszu, ktoś chciał się z panem zobaczyć – rzekł z tajemniczym uśmiechem na twarzy, prowadząc mnie do swojej celi. – Na pewno zna pan tego młodego człowieka.
Przy stoliku siedział właśnie Wojtek, jeden z pierwszych moich uczniów, kiedy to objąłem posadę nauczyciela w technikum. Po jego maturze straciliśmy ze sobą kontakt, ale pamiętałem go dobrze nie tylko ze względu na podobieństwo do znanego aktora, Krzysztofa Kolbergera, lecz również z dyskusji na lekcjach, w trakcie których często wyrażał swoje odrębne zdanie.
Oczywiście, przywitaliśmy się serdecznie i zaraz potem padło z jego strony zasadnicze pytanie: - Czy pan będzie chciał ze mną rozmawiać?
- Niby dlaczego nie miałbym chcieć?
- No, bo ja …jakby to powiedzieć…- zaczął niepewnie - jestem teraz na przepustce… a tak faktycznie…. służę w niezbyt sympatycznej formacji…
- Panie Tomaszu - wtrącił się o. Bogumił, widząc moje zdziwienie i chcąc zapewne pomóc również Wojtkowi. – Chodzi o to, że Wojtek właśnie kończy swoją służbę w ZOMO. Niech pan będzie spokojny, mam do Wojtka pełne zaufanie.
- Skoro ojciec ma, to ja również – odrzekłem, ale ta informacja, mimo wszystko, wywarła na mnie spore wrażenie. Ufałem temu zakonnikowi, który był dla mnie ważnym autorytetem nie tylko w sprawach duchowych. Poza tym, znałem Wojtka na tyle dobrze, że nie dopuszczałem myśli, by mógł mnie w perfidny sposób oszukać. Późniejsze jego relacje i zachowanie w różnych sytuacjach tylko to potwierdziły.
Wojtka powołano do normalnego wojska. Po pewnym okresie, gdy był już po przysiędze, całą jego kompanię przeniesiono do innej formacji i praktycznie żołnierze nie mieli tu nic do powiedzenia. Po prostu, stali się żołnierzami podległymi Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Jaką rolę mieli pełnić w stanie wojennym, Wojtek dowiedział się dopiero później. I czuł się z tego powodu fatalnie. Stąd właśnie jego wizyta u o. Bogumiła, bowiem szukał przede wszystkim wsparcia duchowego. Mówił, że nie mógł pogodzić się z prostactwem i zwyczajnym chamstwem, jakie w tym środowisku panowało, a poza tym, miał dość wypełniania rozkazów sprzecznych z własnym sumieniem, z własnymi przekonaniami. On się po prostu dusił. Na szczęście, do końca służby pozostał mu tylko miesiąc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz