Mój bloog to nie tylko własne przeżycia, ale też wspomnienia, przemyślenia dotyczące bieżących spraw. Pragnę, odkrywając przed innymi to, co mnie boli, interesuje, frapuje, zachęcić innych do wymiany poglądów, tudzież doświadczeń w prezentowanych tematach. Mam już bagaż doświadczeń życiowych, a jako świeżo emerytowany nauczyciel między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, czuję sie jeszcze potrzebny. Jestem już dziadkiem, choć na takiego nie wyglądam. Zajmuję się pszczelarzeniem, malowaniem, teatrem, pisaniem oraz działką. Parałem się też pracą samorządową, ale obecnie wyborcy zaproponowali mi czteroletni wypoczynek, dlatego też mam czas dla wszystkich, którym moje towarzystwo będzie miłe.

27 grudnia, 2017

Czas strachu, łez i nadziei - Cz II (c.d.) VII - 01 grudnia 2009

VII.
  
KTOŚ WAŻNY



        W październiku zostaliśmy obaj z Marianem wezwani do Kuratorium w Przemyślu. Spodziewaliśmy się najgorszego, czyli wręczenia zwolnień ze szkolnictwa, więc nie mieliśmy dobrych nastrojów. Ale  jechać trzeba było.
       W dużej sali narad  na ul. Waygarta zebrali się wizytatorzy, z kuratorem Sz. i panią wicekurator K. na czele.  Widać, że na kogoś ważnego jeszcze czekali, ale ten ktoś spóźniał się i przez dłuższy czas siedzieliśmy naprzeciw siebie, głupio, ale uprzejmie uśmiechając się nawzajem. Wyczułem, że dla pozostałych  obecnych sytuacja jest niezręczna, a to dodało mi poczucie przewagi. Opanowałem się i - nie zwracając uwagi na pozostałych -  zacząłem prowadzić z Marianem dość głośną konwersację na temat ilości koniecznych podsłuchów  w tak dużej sali i ewentualnego ich rozmieszczenia. Podczas, gdy my wydawaliśmy się być rozluźnieni, towarzystwo po drugiej stronie nadal znajdowało się w stanie silnego napięcia  i usztywnienia. Sytuacja zaczęła być denerwująca, bowiem „nasza władza" zauważyła,  że nie mamy zamiaru bać się .
    Wreszcie pani wicekurator, nie czekając już na „kogoś ważnego", zabrała głos. Mówiła ogólnie na temat sytuacji w szkołach w świetle przepisów stanu wojennego..., że dobro młodzieży zależy od postawy nauczycieli...
     Przerwałem uprzejmie  ten wywód i wprost zapytałem, czy chodzi tu o to, abyśmy z panem Januszem nie informowali młodzieży o naszych przejściach obozowych.
      - No...właśnie, o tym  chciałam mówić, bo... - zaczęła tłumaczyć.
      - Pani kurator! - odezwał się Marian Janusz. - Jesteśmy odpowiedzialnymi nauczycielami, z długim stażem i zdajemy sobie sprawę z trudnej sytuacji, z ewentualnej reakcji młodzieży. Przecież pracujemy już parę miesięcy w szkole i nikt z młodzieży nie dowiedział się o tym, cośmy przeżyli.
     - No, tak...-   zaczęła znowu pani wicekurator, ale w tym momencie otworzyły się gwałtownie drzwi, wszyscy zerwali się z miejsc, a na salę wszedł starszy już , o siwych włosach, płk Głogowski - mój bardzo dobry znajomy jeszcze z czasów, gdy byłem studentem Studium Nauczycielskiego. Tam pełnił funkcję szefa szkolenia wojskowego, teraz został przedstawiony jako komisarz wojskowy przy Kuratorium Oświaty.
    Znaliśmy się więc bardzo dobrze. Często szliśmy razem na uczelnię z Zasania, gdzie mieszkałem na stancji: ja - student  i on - pułkownik, prowadząc czasem poważne dyskusje. Pamiętam, że idąc w czwartki na całodzienne zajęcia wojskowe, w wyblakłym mundurze polowym z „demobilu", miałem problem z salutowaniem innym oficerom w obecności pułkownika. Wtedy on poinstruował mnie: „Kiedy idziecie ze mną, nie salutujecie pierwsi. To inni nam salutują." I tak, odbieraliśmy obaj honory od niższych rangą podoficerów i oficerów, sami niedbale przykładając palce do daszka.  Cieszyłem się u niego , jako szef klubu studenckiego „U TOMA", sporym uznaniem.
     Po przywitaniu się ze wszystkimi, pułkownik podszedł do mnie.
     - Witaj Tomku!- zawołał radośnie i dosłownie wziął mnie w ramiona.
      Nastąpiła konsternacja wśród moich władz kuratoryjnych. Pułkownik kazał pani wicekurator kontynuować wystąpienie, a sam usiadł ze mną na końcu długiego stołu i - nie zwracając na nikogo uwagi - rozpoczął swoje  wypytywanie: co słychać u mnie, jak się czuję, czy nie mam jakichś specjalnych kłopotów... W wielkim skrócie, odpowiadając na pytania, opowiedziałem mu o sobie , o rodzinie o niedawnych wydarzeniach.  Słuchał uważnie, kiwając głową.
     - Ja przecież  Tomka znam - zwrócił się niespodziewanie do wszystkich, klepiąc mnie  po ramieniu. - Jest w porządku. Dajmy już  sobie spokój.
       Nikt nie spodziewał się tego, zaskoczenie było ogromne. Tymi słowami pułkownik „rozbił" powagę spotkania, które szybko przekształciło się w  luźną rozmowę przy kawie i herbacie. Po jakimś czasie obaj z Marianem zostaliśmy zwolnieni do domu, a narada toczyła się dalej już  bez naszego udziału.
       Od tego momentu widmo naszego zwolnienia z pracy rozwiało się.  W drodze powrotnej musiałem Marianowi opowiadać o pułkowniku, o swoich studiach w przemyskiej uczelni. Śmialiśmy się z tego „nawijania" tematu przez panią wicekurator, z min , jakie wszyscy mieli po słowach pułkownika. Jak mówił Marian - właściwie rozmowa między nim a kuratorami  nie kleiła się, wszyscy bowiem mocno zaszokowani, obserwowali nas, rozmawiających sobie na  końcu stołu.
     Niebawem dowiedziałem się , że w Kuratorium zaczęto mnie uważać za „niepewnego człowieka", zaś autorem tych pogłosek miał być sam główny kurator. Ale mnie ta opinia była wówczas na rękę.

Czas strachu, łez i nadziei - Cz II (c.d.)

wtorek, 01 grudnia 2009 22:49

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz