Mój bloog to nie tylko własne przeżycia, ale też wspomnienia, przemyślenia dotyczące bieżących spraw. Pragnę, odkrywając przed innymi to, co mnie boli, interesuje, frapuje, zachęcić innych do wymiany poglądów, tudzież doświadczeń w prezentowanych tematach. Mam już bagaż doświadczeń życiowych, a jako świeżo emerytowany nauczyciel między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, czuję sie jeszcze potrzebny. Jestem już dziadkiem, choć na takiego nie wyglądam. Zajmuję się pszczelarzeniem, malowaniem, teatrem, pisaniem oraz działką. Parałem się też pracą samorządową, ale obecnie wyborcy zaproponowali mi czteroletni wypoczynek, dlatego też mam czas dla wszystkich, którym moje towarzystwo będzie miłe.

27 grudnia, 2017

Czas strachu, łez i nadziei - Cz II - 12 października 2009

CZĘŚĆ II
NA „WOLNOŚCI"

I. „POWRÓT DO ITAKI"

         Raźnym krokiem, choć objuczeni tobołami z odzieżą zimową i obozowymi pamiątkami, maszerowaliśmy ku stacji kolejowej NOWY ŁUPKÓW.  Było nas sześciu: Banicki Edzio -  zwany przez nas „Banitą", Kantor Adam - dawny WIN-owiec, który miał już  za sobą więzienie PRL- owskie,  ale też  udział w wysadzaniu pomnika Lenina(o czym bezpieka nigdy się nie dowiedziała), Andrzej Kucharski, Jan Połoch, Andrzej Wyczawski i ja.
       Było ciepło, słonecznie . Wiosna już na dobre rozgościła się w tej bieszczadzkiej krainie. Co raz oglądaliśmy się za siebie, machając w kierunku obozu, póki nie ucichły śpiewy kolegów . Ostatni raz spojrzeliśmy w  tamtą stronę, ale  już drzewa i krzaki,  niczym naturalna kurtyna, odgrodziły nas od świata, w którym spędziliśmy ostatnie dwa tygodnie obozowego życia. Wtedy właśnie, wraz z dolatującym nas z nieboskłonu świergotem skowronka, dotarło do naszej świadomości, że jesteśmy  naprawdę wolni.
      Dotarliśmy do stacji kolejowej - pustej, z senną kasjerką. Mieliśmy najlepsze połączenie przez Sanok do Rzeszowa. Już  nasze myśli były co raz bliżej domu, już wyobrażaliśmy sobie spotkanie z najbliższymi.
      Podróż do Rzeszowa upłynęła na delektowaniu się widokami  bieszczadzkich pejzaży i na drzemce, w trakcie której mieszały się obrazy naszego obozowego życia z marzeniami o domu - marzeniami, które niebawem miały stać się rzeczywistością.
     Tęsknota za domem tak była silna, że  nie zważając na koszty, postanowiliśmy w Rzeszowie  wynająć taksówki, by  - nie czekając przeszło godzinę na połączenie kolejowe - jak najszybciej znaleźć się wśród najbliższych. Rozpoznawaliśmy na nowo, w wiosennej krasie znajome krajobrazy, a z każdym kilometrem serce biło mocniej. Nasze milczenie przerywały pytania kierowcy, zaintrygowanego niecodziennymi, brodatymi pasażerami,  odzianymi w zimową- nie pasującą do pory roku - odzież i dźwigającymi niekształtne toboły. Kiedy dowiedział się, że wiezie zwolnionych z internowania, dodał gazu -  jakby odczytał nasze pragnienie jak najszybszego spotkania z rodzinami.
     Serce biło mocno, kiedy zbliżałem się do domu. Już widok mojego osiedla jakby dodawał skrzydeł. Odprowadzany spojrzeniami  ciekawych przechodniów,  wszedłem miedzy szare, betonowe blokowisko.
     I już  jestem , przy swoim bloku . Wyłaniając się zza rogu , widzę przed wejściem  do mojej klatki schodowej trzy  małe dziewczynki, grające w  gumę. Poznałem jedną z nich. To moja Kasieńka. Właśnie siedzi na ławce , przyglądając się  skaczącej przez naciągniętą gumę koleżance. Chcę podejść niepostrzeżenie,  ale dziecko, jakby coś wyczuło, bo nagle odwraca się, przyglądając  mi się przez chwilę  badawczo  ,po czym , z okrzykiem „Taaatuś! - biegnie w moją stronę te parę kroków, rzucając mi się na szyję.
      To była niezapomniana, radosna chwila. Już Kasi nie wypuszczałem z ramion, tylko tak ją trzymając,  uwieszoną u mojej szyi i dźwigając jednocześnie  toboły, wydrapałem się na trzecie piętro. Następne , równie radosne spotkanie nastąpiło za drzwiami. Łzy radości, łzy szczęścia żony i teściowej. I moje.  Bartek jeszcze był w szkole, ale niebawem i on znalazł się w moich ramionach - trochę  maskujący swoje prawdziwe uczucia, ale,  gdy spojrzałem w jego zielone oczy, zobaczyłem i łzy, i radość, i ... dumę.

  Z komentarza do wspomnienia z grudnia 2007r.:
Cóż... choć byłam wtedy mała, to też zapamiętałam tę Wigilijną Noc 81 roku. Pamietam, jak z Mamą, Babcią i Bratem klęczeliśmy przed Jezusem Ukrzyżowanym, zanim podzieliliśmy sie opłatkiem i modliliśmy sie za mojego Tatę i wszystkich uwięzionych... Tak... te święta Bożego narodzenia bez Taty, mimo , że miałam wówczas trzy latka, zostawiły ślad w mojej pamięci...
Pamiętam też moment powrotu mojego Taty... Siedziałam sobie z koleżanką pod klatką... Bawiłyśmy się... nagle odwróciłam głowę w kierunku jezdni i... zobaczyłam u smiechającego się do mnie pana z lekkim zarostem na twarzy... Chwilę mu się przyglądałam, próbując rozpoznac twarz... z kimś mi się przecież kojarzyła... Pan nadal się usmiechał, idąc w moim kierunku... serce  mi zabiło... "Tatuś" - krzyknęłam...i wybiegłam na  przeciw...a odległości między nami już nie było...
 Dziękuję że JESTEŚ...
Kasia

Czas strachu, łez i nadziei - Cz II

poniedziałek, 12 października 2009 0:19

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz