Ten tekst powtarzam, ponieważ ukazał się w okresie niezbyt sprzyjającym dla czytania blogów .
Że służby specjalne na całym świecie uciekają się do różnych, często niedozwolonych metod w celu zdobycia potrzebnych informacji, udowadniać nie trzeba. Obowiązuje tu zasada Machiawellego „cel uświęca środki” i chodzi tylko o to, by metoda działania była skuteczna. O stronę moralną nikt nie dba. Oczywiście, stwarza się pewne pozory, czyni wiele zabiegów, by zastosowane w działaniach operacyjnych metody nie ujrzały światła dziennego. Zatem, gdy działanie wiąże się z „wyeliminowaniem” niewygodnej osoby, pozoruje się wypadek, zaciera ślady, niszczy dowody. Tak było w przypadku śmierci Stanisława Pyjasa i innych działaczy opozycji. Sprawa księdza Jerzego Popiełuszki w ogóle miała być nie do wykrycia, ale zbieg okoliczności sprawił, że świat się o niej dowiedział. Jak widać, esbecka machina w PRL nie była jednak doskonała.
Historia pierwsza, którą przedstawiam, dotyczy mojego przyjaciela, przewodniczącego Międzyzakładowej Komisji Związkowej „Solidarności”. Poznałem ją już z ujawnionej przez IPN jego teczki oraz relacji samego właściciela.
Miał on za sobą okres ukrywania się w pierwszej fazie stanu wojennego. Zbyt długa rozłąka z rodziną, życie w stałym napięciu powodowanym lękiem o najbliższych i o bezpieczeństwo tych, którzy udzielali schronienia – wszystko to negatywnie odbijało się na psychice. Żeby do reszty nie zwariować, postanowił ujawnić się. Nie była to łatwa decyzja, ale dobrze przemyślana, przedyskutowana pod kątem ryzyka ewentualnych konsekwencji. Wymagała zatem dużej odwagi.
Fakt ujawnienia się tak znaczącego działacza „Solidarności” władza odtrąbiła jako swój sukces. Bodajże ukazała się nawet informacja w lokalnej prorządowej prasie.
Najgorsze były przesłuchania w siedzibie SB. Oczywiście, z zachowaniem pozorów uprzejmości, życzliwości, ale też groźbą zawartą w różnych ostrzeżeniach. „Syn marnotrawny” zdawał sobie doskonale sprawę z tego, czego władza ludowa oczekuje, czego domagają się „smutni panowie” i czego może oczekiwać ze strony SB po wyjściu z Komendy. Wiedział, że każdy jego krok będzie śledzony, że panowie przy jego mimowolnej pomocy będą chcieli dotrzeć do gniazda podziemnej „Solidarności”.
Został przywrócony do pracy w swoim zakładzie, gdzie zatrudniona była też jego żona – twarda kobieta, potrafiąca zwymyślać inwigilujących ją funkcjonariuszy SB. Oboje poddani byli obserwacji. Ponieważ jednak ani instalowane w mieszkaniu podsłuchy, ani stale „kontrolowane rozmowy” telefoniczne, ani bardziej lub mniej dyskretna inwigilacja nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, postanowiono wprowadzić do jego rodziny niepokój poprzez perfidną intrygę. Liczono, że stworzone nieporozumienia rozerwą jedność małżeńską i będzie można to odpowiednio wykorzystać.
Jego małżonka, została wysłana na szkolenie gdzieś w Polskę. Dyrektor wypełniał posłusznie polecenie SB, bowiem w takim dużym zakładzie pracy, gdzie nominację dyrektorską przywożono w teczce, nie mógł sobie pozwolić na inne zachowanie. Szkolenie trwało dłuższy czas i o to właśnie chodziło; znakomita okazja, by nawiązać nowe znajomości, np. na jakimś wieczorku zapoznawczym; wystarczająco dużo czasu, by przygotować materiały mogące wzbudzić zazdrość małżonka.
Po zakończonym szkoleniu do żony bohatera naszego opowiadania zaczęły przychodzić otwarte kartki pocztowe od „wielbiciela”, adresowane do zakładu pracy. Nie wiem, czy był to taki zwyczaj, czy też „polecenie służbowe”, że kartki te umieszczane były widocznym tekstem na zewnątrz, nad okienkiem portierni. Wszyscy zatem mogli poczytać sobie wyznania „wielbiciela” żony swojego przywódcy solidarnościowego. I o to właśnie chodziło. Obok portierni także codziennie przechodził on sam.
Inicjatorzy tego przedsięwzięcia operacyjnego jednak nie przewidzieli jednego, mianowicie - wzajemnego zaufania łączącego małżonków i ich miłości. Małżonkowie zorientowali się dość prędko w tej grze, a ujawnione akta potwierdziły ich przypuszczenia.
Druga historia dotyczy mojego kolegi z obozu. Przyjaźniliśmy się. Był z „Solidarności” kolejarskiej, dużo czytał, i był bardzo wrażliwym człowiekiem . Wiele godzin dyskutowaliśmy na tematy literackie. Podczas jednej z wizyt w obozie przesłuchujący go funkcjonariusz SB poinformował Bogusia, że jego żona go zdradza. Chodziło o złamanie psychiczne internowanego działacza opozycji i skłonienie go do podpisania aktu współpracy za cenę wyjścia z obozu i załatwienia sprawy z niewierną żoną. Po tej informacji Boguś rzeczywiście był załamany, ale na żadną współpracę nie poszedł. Wyszedł na wolność znacznie później i wtedy dopiero okazało się, że małżonka jego została uwiedziona w ramach działań operacyjnych SB i że przekazywać miała informacje o swoim mężu i jego kontaktach. Po jakimś czasie doszło do rozwodu i Boguś żył sam. Spotykaliśmy się często, ale tematu żony nie podejmowaliśmy. Boguś zmarł kilkanaście lat temu już w wolnej Polsce, a ja , czytając swoje akta z IPN, dłużej zatrzymuję się nad jedną stroną , gdzie w punkcie „Przedsięwzięcia operacyjne” czytam jedno z zaleceń (styl oryginalny):
6. Wiadomym jest , że żona …………….. nie jest zadowolona z pożycia seksualnego z mężem a wobec tego nie gardzi ze stosunków pozamałżeńskich. Celowym byłoby wykorzystanie tego faktu do spowodowania rozkładu małżeńskiego co w rezultacie może nam przynieść korzyści operacyjne.
XX.
METODY
Że służby specjalne na całym świecie uciekają się do różnych, często niedozwolonych metod w celu zdobycia potrzebnych informacji, udowadniać nie trzeba. Obowiązuje tu zasada Machiawellego „cel uświęca środki” i chodzi tylko o to, by metoda działania była skuteczna. O stronę moralną nikt nie dba. Oczywiście, stwarza się pewne pozory, czyni wiele zabiegów, by zastosowane w działaniach operacyjnych metody nie ujrzały światła dziennego. Zatem, gdy działanie wiąże się z „wyeliminowaniem” niewygodnej osoby, pozoruje się wypadek, zaciera ślady, niszczy dowody. Tak było w przypadku śmierci Stanisława Pyjasa i innych działaczy opozycji. Sprawa księdza Jerzego Popiełuszki w ogóle miała być nie do wykrycia, ale zbieg okoliczności sprawił, że świat się o niej dowiedział. Jak widać, esbecka machina w PRL nie była jednak doskonała.
Historia pierwsza, którą przedstawiam, dotyczy mojego przyjaciela, przewodniczącego Międzyzakładowej Komisji Związkowej „Solidarności”. Poznałem ją już z ujawnionej przez IPN jego teczki oraz relacji samego właściciela.
Miał on za sobą okres ukrywania się w pierwszej fazie stanu wojennego. Zbyt długa rozłąka z rodziną, życie w stałym napięciu powodowanym lękiem o najbliższych i o bezpieczeństwo tych, którzy udzielali schronienia – wszystko to negatywnie odbijało się na psychice. Żeby do reszty nie zwariować, postanowił ujawnić się. Nie była to łatwa decyzja, ale dobrze przemyślana, przedyskutowana pod kątem ryzyka ewentualnych konsekwencji. Wymagała zatem dużej odwagi.
Fakt ujawnienia się tak znaczącego działacza „Solidarności” władza odtrąbiła jako swój sukces. Bodajże ukazała się nawet informacja w lokalnej prorządowej prasie.
Najgorsze były przesłuchania w siedzibie SB. Oczywiście, z zachowaniem pozorów uprzejmości, życzliwości, ale też groźbą zawartą w różnych ostrzeżeniach. „Syn marnotrawny” zdawał sobie doskonale sprawę z tego, czego władza ludowa oczekuje, czego domagają się „smutni panowie” i czego może oczekiwać ze strony SB po wyjściu z Komendy. Wiedział, że każdy jego krok będzie śledzony, że panowie przy jego mimowolnej pomocy będą chcieli dotrzeć do gniazda podziemnej „Solidarności”.
Został przywrócony do pracy w swoim zakładzie, gdzie zatrudniona była też jego żona – twarda kobieta, potrafiąca zwymyślać inwigilujących ją funkcjonariuszy SB. Oboje poddani byli obserwacji. Ponieważ jednak ani instalowane w mieszkaniu podsłuchy, ani stale „kontrolowane rozmowy” telefoniczne, ani bardziej lub mniej dyskretna inwigilacja nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, postanowiono wprowadzić do jego rodziny niepokój poprzez perfidną intrygę. Liczono, że stworzone nieporozumienia rozerwą jedność małżeńską i będzie można to odpowiednio wykorzystać.
Jego małżonka, została wysłana na szkolenie gdzieś w Polskę. Dyrektor wypełniał posłusznie polecenie SB, bowiem w takim dużym zakładzie pracy, gdzie nominację dyrektorską przywożono w teczce, nie mógł sobie pozwolić na inne zachowanie. Szkolenie trwało dłuższy czas i o to właśnie chodziło; znakomita okazja, by nawiązać nowe znajomości, np. na jakimś wieczorku zapoznawczym; wystarczająco dużo czasu, by przygotować materiały mogące wzbudzić zazdrość małżonka.
Po zakończonym szkoleniu do żony bohatera naszego opowiadania zaczęły przychodzić otwarte kartki pocztowe od „wielbiciela”, adresowane do zakładu pracy. Nie wiem, czy był to taki zwyczaj, czy też „polecenie służbowe”, że kartki te umieszczane były widocznym tekstem na zewnątrz, nad okienkiem portierni. Wszyscy zatem mogli poczytać sobie wyznania „wielbiciela” żony swojego przywódcy solidarnościowego. I o to właśnie chodziło. Obok portierni także codziennie przechodził on sam.
Inicjatorzy tego przedsięwzięcia operacyjnego jednak nie przewidzieli jednego, mianowicie - wzajemnego zaufania łączącego małżonków i ich miłości. Małżonkowie zorientowali się dość prędko w tej grze, a ujawnione akta potwierdziły ich przypuszczenia.
Druga historia dotyczy mojego kolegi z obozu. Przyjaźniliśmy się. Był z „Solidarności” kolejarskiej, dużo czytał, i był bardzo wrażliwym człowiekiem . Wiele godzin dyskutowaliśmy na tematy literackie. Podczas jednej z wizyt w obozie przesłuchujący go funkcjonariusz SB poinformował Bogusia, że jego żona go zdradza. Chodziło o złamanie psychiczne internowanego działacza opozycji i skłonienie go do podpisania aktu współpracy za cenę wyjścia z obozu i załatwienia sprawy z niewierną żoną. Po tej informacji Boguś rzeczywiście był załamany, ale na żadną współpracę nie poszedł. Wyszedł na wolność znacznie później i wtedy dopiero okazało się, że małżonka jego została uwiedziona w ramach działań operacyjnych SB i że przekazywać miała informacje o swoim mężu i jego kontaktach. Po jakimś czasie doszło do rozwodu i Boguś żył sam. Spotykaliśmy się często, ale tematu żony nie podejmowaliśmy. Boguś zmarł kilkanaście lat temu już w wolnej Polsce, a ja , czytając swoje akta z IPN, dłużej zatrzymuję się nad jedną stroną , gdzie w punkcie „Przedsięwzięcia operacyjne” czytam jedno z zaleceń (styl oryginalny):
6. Wiadomym jest , że żona …………….. nie jest zadowolona z pożycia seksualnego z mężem a wobec tego nie gardzi ze stosunków pozamałżeńskich. Celowym byłoby wykorzystanie tego faktu do spowodowania rozkładu małżeńskiego co w rezultacie może nam przynieść korzyści operacyjne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz