XXXVI.
NOWY ŁUPKÓW
Transport, po dramatycznych przejściach w Uhercach, dał się nam we znaki. Ściśnięci w „sukach „ jak śledzie, objuczeni naszymi tobołami, z często jeszcze zimową odzieżą (była przecież gorąca wiosna, a ja musiałem dźwigać na sobie ciężki zimowy płaszcz, w którym przybyłem do obozu), liczyliśmy tylko szalenie wydłużający się czas podróży. Modliliśmy się w duchu o jak najszybsze dotarcie do celu, gdyż wytrzymać w przesyconym potem powietrzu, w jednej pozycji, było niezwykle ciężko.
Jeszcze w dodatku przesuwające się pod czaszką obrazy ostatnich wydarzeń przed transportem: pełna poniżenia rewizja, konfiskata i zniszczenie niektórych pamiątek obozowych, szyderstwa esbeków i klawiszy, na które nie mogliśmy odpowiedzieć. Czy mogliśmy zachować się bardziej godnie, bardziej bohatersko? - na przykład wyrżnąć w pysk Łopuszańskiego , gdy deptał nasz znaczek solidarnościowy, albo ... stawiać czynny opór w trakcie ładowania nas do „suk". Co by to dało? Na pewno by nas spałowali , na pewno skuliby nas kajdankami... A więc, mogłoby się to skończyć dla nas bardziej tragicznie. A tak - jesteśmy cali i zdrowi. Tylko niesmak upokorzenia pozostał.
Pamiętam, że nasza podróż trwała ponad godzinę. Kiedy dotarliśmy na miejsce, do Zakładu Karnego Nowy Łupków i wyszliśmy z „suk", przywitała nas kwietniowa śnieżyca. I jeszcze jedna niespodzianka. Oto wita nas życzliwymi, pełnymi pociechy słowami sam komendant, który czekał na nas przy samej bramie. Pyta, jakie mamy potrzeby i zapewnia, że będziemy mieli wszelkie wygody, o które zadbają nasi „wychowawcy" oraz, że stąd wychodzi się tylko na wolność, czego nam całego serca życzy. Prosi tylko, byśmy nie robili „grzałek" na wodę. Sympatyczny , starszy człowiek w mundurze - jakże różniący się od tego bufona w Uhercach.
Rozlokowani zostaliśmy w dwóch parterowych pawilonach. Mieliśmy osobne pomieszczenie z umywalnią wyposażonąw prysznice, tak więc nie musieliśmy raz w tygodniu chodzić do łaźni, jak to było w Uhercach. Otrzymaliśmy na korytarz kuchenki elektryczne, termosy na gorącą wodę i duże grzałki elektryczne .W sąsiednim budynku znajdowała się przestrzenna, czysta stołówka, do której chodziliśmy na obiady, o niebo lepsze niż w poprzednim obozie.
Nasz „wychowawca", szczupły podporucznik, był jednocześnie opiekunem biblioteki i zarazem pracownikiem kulturalno-oświatowym w Zakładzie Karnym . W pewnym momencie zaczął mi się bacznie przyglądać. Dopiero po tygodniu wyjaśniło się to jego zainteresowanie moja osobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz