Ten tekst powstał w trakcie opisywanych wydarzeń i w oryginale, jako dokument, podpisany został przez moich kolegów . Ponieważ jest dość długi, zmuszony jestem podzielić go na części.
Niedziela , 18. o4. 1982, godz. 21.45.
Właśnie zakończyliśmy solidarnościowy apel wieczorny odśpiewaniem pieśni „Solidarni". W tym momencie kolega (Rafał Szymoński) z Katowic informuje nas o bardzo ciężkim stanie dwóch , cierpiących na klaustrofobię kolegów z celi 26 - Śledzia i Ryśka S., którzy w ub. sobotę mieli wyjść na wolność.
Jak nam wiadomo było, nad kolegą Śledziem w szczególnie okrutny sposób znęcano się w śląskim więzieniu, celem wymuszenia podpisów, katując go i zamykając specjalnie w pojedynczej , małej celi, gdzie chłopak dostawał szału. Prawdopodobnie, aby go obecnie złamać i wykończyć psychicznie, specjalnie SB obiecywało mu zwolnienie i nie dotrzymywało obietnicy.
Kolega S. informuje nas, że lekarz anestezjolog, dr Habela, znajdujący się przy chorych oświadczył, iż dalszy ich pobyt tutaj zagraża ich życiu. W związku z tym będziemy starać się o wypuszczenie ich na wolność. W tym celu delegacja udaje się do dyżurnego oddziałowego i żąda przybycia komendanta obozu i funkcjonariuszy SB z Katowic. Po 30 minutowym oczekiwaniu dostajemy informację, ze komendant już się wybiera, natomiast trwają poszukiwania funkcjonariuszy SB, ale ustalono „prawdopodobne" miejsce ich pobytu (zwykle mieszkają w hotelu obok obozu).
Przy drzwiach wyjściowych pozostaje mała grupka, inni znajdują się w celach.
O godz. 23.30 na terenie obozu znajduje się już komendant i prawdopodobnie odnalezieni funkcjonariusze SB. Przysyła do oddziału oficera w stopniu podporucznika z propozycją, aby chorzy zgłosili się do administracji. Jest to niemożliwe ze względu na ich stan. Delegacja domaga się przybycia na miejsce funkcjonariuszy SB i komendanta, i wydanie zezwolenia na opuszczenie obozu. Czas - pół godziny. Po chwili wraca oficer (jest już 24.00) i prosi w imieniu komendanta o chwile zwłoki z rozpoczęciem akcji planowanej przez internowanych, bo właśnie próbują skontaktować się z płk. Grubą (KW MO w Katowicach) w sprawie uwolnienia chorych. Nasi delegaci dają czas 3o minut, chociaż już rozlegają się głosy, że tu chodzi tylko o zwłokę w celu ściągnięcia posiłków ZOMO.
Mija wyznaczony termin. Ponownie wszyscy internowani wyszli na zewnątrz przed pawilon i, tłukąc w miski i beczkę, zaczęli skandować: "Uwolnić chorych!". Jest prawie pierwsza w nocy. Ktoś na spacerowniku rozpalił ognisko z gazet i rupieci. Skandowanie umilkło. Wszyscy wracają podekscytowani i zaczynają gromadzić materiał na barykadę (stare łóżka, taborety). Nie mamy złudzeń - żadnych rozmów nie będzie, najwyżej akcja ZOMO. Zdjęto kraty oddzielające oddziały . Oczekiwanie w napięciu. Ognisko płonie.
Godz.2.00 - od kościoła widać światła samochodów milicyjnych. Jadą na sygnałach. Jest ich pięć, potem co chwilę dojeżdżają następne. Są też dwie karetki pogotowia. Samochody stają przed bramą więzienną, wysypują się z nich ludzie. W budynku zamieszanie i budowa barykady. Nikt nie ma złudzeń. Wygaszamy wszystkie światła. Obserwujemy przez okna teren wokoło. Więzienie jest okrążone przez funkcjonariuszy ZOMO z pałkami za pasem. Napięcie wzrasta. Z „kogucika" reflektor miga światłem.
Kilku Ślązaków stoi przy ognisku. ZOMO na razie jeszcze za podwójna siatką. Pod spacerownik z płonącym ogniskiem podchodzi por. Lipczyński, zwany też „Bandytą" ( z tej racji, że kiedyś szczególnie znęcał się nad więźniami). Jest z jakimś funkcjonariuszem. W krótkiej rozmowie z naszymi „wartownikami" oświadcza, że nie wie, o co tu chodzi. Rozmowa zakończona. Na razie. Po dziesięciu minutach wraca z pięcioma ludźmi. Najpierw pod pawilon II, potem pod nasz. Znowu krótka rozmowa ze stojącymi przy ognisku. Proponują nam zaśpiewanie jakiejś piosenki. Wiemy, że to prowokacja - okazja dla ZOMO do wkroczenia. Nic z tego nie wyszło. Odchodzą, nucąc jedną z naszych pieśni. Myśleli, ze podchwycimy. Cisza. Nic się nie dzieje.
Godz.3.00 - za siatką zomowcy krążą jak wilki, obserwują okna(wszystkie wygaszone). Wśród nich widzę naszego funkcjonariusza, kpt. Janiszewskiego („Hessa"). On właściwie prowadzi grupę. Rozstawia po dwie osoby co 3 - 4 metry, potem przemieszcza w inne miejsce.
U nas napięcie. Światła wygaszone. Niektórzy modlą się w celach indywidualnie. Także ja polecam Matce Bożej nas wszystkich. Część ludzi położyła się spać w przekonaniu, że atak w nocy nie nastąpi. Koledzy ze Śląska zaproponowali rozebranie barykady, aby nie dawać ZOMO pretekstu. Tak też uczyniono. W ciągu dwudziestu minut łóżka i taborety znalazły się na swoich miejscach, korytarz i klatkę schodowa zamieciono, kraty zawieszono. Wszyscy, poza kilkoma osobami, rozeszli się do sal.
Nikt jednak nie śpi. Czuwamy przy oknach. Za siatka skuleni z zimna (jest przymrozek), kaszlący zomowcy z pałkami. Słychać przekleństwa, od czasu do czasu gwizd w nasza stronę.
XXXV.
BUNT- relacja spisana na gorąco w trakcie buntu 18 kwietnia 1982 r. w
Uhercach - ośrodku odosobnienia internowanych działaczy
solidarnościowych, przez uczestnika , Tomasza Petry ( cz.1)
Niedziela , 18. o4. 1982, godz. 21.45.
Właśnie zakończyliśmy solidarnościowy apel wieczorny odśpiewaniem pieśni „Solidarni". W tym momencie kolega (Rafał Szymoński) z Katowic informuje nas o bardzo ciężkim stanie dwóch , cierpiących na klaustrofobię kolegów z celi 26 - Śledzia i Ryśka S., którzy w ub. sobotę mieli wyjść na wolność.
Jak nam wiadomo było, nad kolegą Śledziem w szczególnie okrutny sposób znęcano się w śląskim więzieniu, celem wymuszenia podpisów, katując go i zamykając specjalnie w pojedynczej , małej celi, gdzie chłopak dostawał szału. Prawdopodobnie, aby go obecnie złamać i wykończyć psychicznie, specjalnie SB obiecywało mu zwolnienie i nie dotrzymywało obietnicy.
Kolega S. informuje nas, że lekarz anestezjolog, dr Habela, znajdujący się przy chorych oświadczył, iż dalszy ich pobyt tutaj zagraża ich życiu. W związku z tym będziemy starać się o wypuszczenie ich na wolność. W tym celu delegacja udaje się do dyżurnego oddziałowego i żąda przybycia komendanta obozu i funkcjonariuszy SB z Katowic. Po 30 minutowym oczekiwaniu dostajemy informację, ze komendant już się wybiera, natomiast trwają poszukiwania funkcjonariuszy SB, ale ustalono „prawdopodobne" miejsce ich pobytu (zwykle mieszkają w hotelu obok obozu).
Przy drzwiach wyjściowych pozostaje mała grupka, inni znajdują się w celach.
O godz. 23.30 na terenie obozu znajduje się już komendant i prawdopodobnie odnalezieni funkcjonariusze SB. Przysyła do oddziału oficera w stopniu podporucznika z propozycją, aby chorzy zgłosili się do administracji. Jest to niemożliwe ze względu na ich stan. Delegacja domaga się przybycia na miejsce funkcjonariuszy SB i komendanta, i wydanie zezwolenia na opuszczenie obozu. Czas - pół godziny. Po chwili wraca oficer (jest już 24.00) i prosi w imieniu komendanta o chwile zwłoki z rozpoczęciem akcji planowanej przez internowanych, bo właśnie próbują skontaktować się z płk. Grubą (KW MO w Katowicach) w sprawie uwolnienia chorych. Nasi delegaci dają czas 3o minut, chociaż już rozlegają się głosy, że tu chodzi tylko o zwłokę w celu ściągnięcia posiłków ZOMO.
Mija wyznaczony termin. Ponownie wszyscy internowani wyszli na zewnątrz przed pawilon i, tłukąc w miski i beczkę, zaczęli skandować: "Uwolnić chorych!". Jest prawie pierwsza w nocy. Ktoś na spacerowniku rozpalił ognisko z gazet i rupieci. Skandowanie umilkło. Wszyscy wracają podekscytowani i zaczynają gromadzić materiał na barykadę (stare łóżka, taborety). Nie mamy złudzeń - żadnych rozmów nie będzie, najwyżej akcja ZOMO. Zdjęto kraty oddzielające oddziały . Oczekiwanie w napięciu. Ognisko płonie.
Godz.2.00 - od kościoła widać światła samochodów milicyjnych. Jadą na sygnałach. Jest ich pięć, potem co chwilę dojeżdżają następne. Są też dwie karetki pogotowia. Samochody stają przed bramą więzienną, wysypują się z nich ludzie. W budynku zamieszanie i budowa barykady. Nikt nie ma złudzeń. Wygaszamy wszystkie światła. Obserwujemy przez okna teren wokoło. Więzienie jest okrążone przez funkcjonariuszy ZOMO z pałkami za pasem. Napięcie wzrasta. Z „kogucika" reflektor miga światłem.
Kilku Ślązaków stoi przy ognisku. ZOMO na razie jeszcze za podwójna siatką. Pod spacerownik z płonącym ogniskiem podchodzi por. Lipczyński, zwany też „Bandytą" ( z tej racji, że kiedyś szczególnie znęcał się nad więźniami). Jest z jakimś funkcjonariuszem. W krótkiej rozmowie z naszymi „wartownikami" oświadcza, że nie wie, o co tu chodzi. Rozmowa zakończona. Na razie. Po dziesięciu minutach wraca z pięcioma ludźmi. Najpierw pod pawilon II, potem pod nasz. Znowu krótka rozmowa ze stojącymi przy ognisku. Proponują nam zaśpiewanie jakiejś piosenki. Wiemy, że to prowokacja - okazja dla ZOMO do wkroczenia. Nic z tego nie wyszło. Odchodzą, nucąc jedną z naszych pieśni. Myśleli, ze podchwycimy. Cisza. Nic się nie dzieje.
Godz.3.00 - za siatką zomowcy krążą jak wilki, obserwują okna(wszystkie wygaszone). Wśród nich widzę naszego funkcjonariusza, kpt. Janiszewskiego („Hessa"). On właściwie prowadzi grupę. Rozstawia po dwie osoby co 3 - 4 metry, potem przemieszcza w inne miejsce.
U nas napięcie. Światła wygaszone. Niektórzy modlą się w celach indywidualnie. Także ja polecam Matce Bożej nas wszystkich. Część ludzi położyła się spać w przekonaniu, że atak w nocy nie nastąpi. Koledzy ze Śląska zaproponowali rozebranie barykady, aby nie dawać ZOMO pretekstu. Tak też uczyniono. W ciągu dwudziestu minut łóżka i taborety znalazły się na swoich miejscach, korytarz i klatkę schodowa zamieciono, kraty zawieszono. Wszyscy, poza kilkoma osobami, rozeszli się do sal.
Nikt jednak nie śpi. Czuwamy przy oknach. Za siatka skuleni z zimna (jest przymrozek), kaszlący zomowcy z pałkami. Słychać przekleństwa, od czasu do czasu gwizd w nasza stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz