XXVII.
AMNESTY INTERNATIONAL
Pewnego zimowego dnia odwiedzili nas przedstawiciele Amnesty International, w związku z czym powstało niemałe zamieszanie, obnażające obłudę naszych władz więziennych.
Właśnie wróciliśmy z łaźni, gdzie otrzymaliśmy świeże poszwy i prześcieradła , prosto z pralni. Oczywiście, daleko im było do białości, niewiele były jaśniejsze od szarych, więziennych koszul. Ponadto obfitowały w wszelakiego rodzaju plamy, plamki, budzące różne domysły. Z początku brzydziłem się spać w takiej pościeli, ale z biegiem czasu trzeba było się przyzwyczaić.
Właśnie skończyliśmy jej nawlekanie , gdy któryś z kolegów zwrócił uwagę na klawiszy, biegnących w kierunku naszego pawilonu, a za nimi więźniów, taszczących jakieś pakunki. Sprawa wyjaśniła się , gdy zdyszany klawisz wpadł dosłownie do celi, a za nim więzień z czystą, bielutką jak śnieg pościelą, jeszcze z metkami zakładu szwalniczego. Inni klawisze rozbiegli się po celach i kazali szybko zmieniać pościel.
Niektórzy tylko koledzy posłuchali polecenia, ale wielu z nas, którzy wiedzieli, o co chodzi, odmówiło. Zaczęły się więc prośby, , niemalże błagania, aby nie utrudniać, bo delegacja Amnesty International jest już u komendanta. Nie posłuchaliśmy. Niedługo też zobaczyliśmy trzech panów i kobietę w towarzystwie komendanta oraz kilku oficerów służby więziennej, zmierzających do naszego pawilonu.
Wreszcie przyszli. Klawisze mocno zdenerwowani, my zaś uradowani - taki kontrast nastrojów, jak kolory świeżej pościeli - tej spod igły i tej, jaką nam stale serwowano do wymiany. Serdecznie powitaliśmy delegacje. Wprawdzie był tłumacz, ale Adaś Szostkiewicz, biegle władający j. angielskim, w naszym imieniu rozmawiał z gośćmi. Pokazaliśmy te dwa rodzaje pościeli, nasz sanitariat, nieszczelne okna. Z satysfakcją obserwowaliśmy zirytowanego komendanta, który był cały czerwony i spocony. Nie mógł nam zabronić mówienie o tym, co nas bolało. Na pytanie delegatów o przedstawioną sytuację obiecał, że wszystkie usterki będą usunięte, a nasze warunki bytowania ulegną poprawie. Nie można było tak od początku? Trzeba było aż takiego blamażu?...
Rzeczywiście, jeszcze tego samego dnia z „kołchoźnika", zamiast „Regulaminu" i propagandy, zaczęła płynąc kojąca muzyka. Znaleźli się szklarze, którzy wymienili szyby w oknach i uszczelnili szpary. Otrzymaliśmy komplet środków czystości do kibla, zamontowano „parawan" z prześcieradła, natomiast na korytarzach pojawiły się kuchenki elektryczne i termosy na gorącą wodę , duża grzałka, zaś cele nie były już zamykane. Zezwolono nam również na swobodne poruszanie się po wszystkich celach, także tych na piętrze, gdzie znajdowali się internowani z woj. krośnieńskiego. Mogliśmy również wychodzić bez nadzoru, o dowolnej porze na spacerownik, oglądać telewizję w świetlicy. Skończyło się gaszenie światła po wieczornym sprawdzeniu obecności. Nie trzeba było też zrywać się na pobudkę - po prostu, wchodził klawisz , mówił „Dzień dobry", przeliczył stan obecnych, pytał o samopoczucie, o potrzeby i wychodził. Sądzę, że i dla klawiszy było to wygodniejsze. Kipisz ograniczały się do zabierania nam grzałek „betoniarek", bo -„skoro jest grzałka na korytarzu, to po co wam te domowej roboty, podłączone do lamp u sufitu i powodujące nieustannie awarie prądu w całym bloku?" A nam właśnie o te awarie chodziło, o wysokie zużycie prądu. To była też nasza forma walki z systemem komunistycznym. Nie zwykła przekora, nie nawyk, ale świadome działanie sabotażowe, mające podłoże polityczne. Dlatego też, w miejsce skonfiskowanych „betoniarek" powstawały następne i nadal gotowaliśmy wodę w litrowych słoikach.
I była jeszcze jedna wizyta zagraniczna , tym razem z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża - gdzieś niedaleko tej. Zapamiętałem ją szczególnie z powodu... papierosów.
Miałem za sobą paroletni okres abstynencji nikotynowej. Jednak w obozie papieros był jednym ze środków uspokojenia nerwów. Nasze cele były przesiąknięte dymem. Szczególnymi palaczami byli nasi dwaj kolejarze, Staszkowie. W papierosy zaopatrywał nas sierżant „Wypiska". Były to odrzuty z zakładów tytoniowych, sprzedawane na wagę . Można było kupić luzem całą torbę długich, nie pokrojonych na właściwy wymiar papierosów. Nic więc dziwnego, że w tej sytuacji wróciłem do nałogu.
Delegacja MCK przywiozła sporo witamin, podstawowych leków, a także całe kartony papierosów KAMELI. Pierwszy raz widziałem takie papierosy z wielbłądem na paczce, elegancko zafoliowane. Niektórzy tylko koledzy widzieli je w sklepach PEWEX-u, ale te sklepy nie były dostępne dla wszystkich Polaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz