Mój bloog to nie tylko własne przeżycia, ale też wspomnienia, przemyślenia dotyczące bieżących spraw. Pragnę, odkrywając przed innymi to, co mnie boli, interesuje, frapuje, zachęcić innych do wymiany poglądów, tudzież doświadczeń w prezentowanych tematach. Mam już bagaż doświadczeń życiowych, a jako świeżo emerytowany nauczyciel między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, czuję sie jeszcze potrzebny. Jestem już dziadkiem, choć na takiego nie wyglądam. Zajmuję się pszczelarzeniem, malowaniem, teatrem, pisaniem oraz działką. Parałem się też pracą samorządową, ale obecnie wyborcy zaproponowali mi czteroletni wypoczynek, dlatego też mam czas dla wszystkich, którym moje towarzystwo będzie miłe.

27 grudnia, 2017

Czas strachu, łez i nadziei (cd.) XXIX - 29 maja 2009

                                                        XXIX.

                                       „ TU SOLIDARNOŚĆ"


   Któregoś dnia wybuchła - o czym informowała również reżymowa telewizja - afera z ośrodkiem internowania w Kokotkach. O ile pamiętam, internowani jednego z obozów zostali podstępnie przemieszczeni do innego.
     Również w naszym obozie zaczęły dziać się różne dziwne rzeczy. Przede wszystkim, zwiększyła się częstotliwość wizyt esbeków i od lutego co raz więcej osób było zwalnianych. Z jednej strony, cieszyliśmy się z tego powodu, bowiem każdy liczył , że wkrótce  i jego pobyt w obozie skończy się zwolnieniem, ale równocześnie, z każdym takim wyjściem kolegów  na wolność, pozostających za kratami  dopadała chandra. Nastroje, mimo dość urozmaiconego życia obozowego, pogarszały się z tygodnia na tydzień. Jednak  prawdziwej wolności żadne inne atrakcje nie są w stanie zastąpić.
Wyładowywaliśmy więc swoją wściekłość na więziennych taboretach , na  parkietowych klepkach, wytwarzając z nich przy pomocy brzeszczotu, noża i  szkła różne rzeczy, jak choćby krzyże, krzyżyki, które później przemycane były w czasie odwiedzin na zewnątrz. Albo też robiliśmy różne psikusy esbekom, dające nam sporo satysfakcji. Oto, w jeden mroźny, lutowy dzień,  internowani z grupy krośnieńskiej „zwinęli" esbekowi dużą, futrzaną czapę i musiał „biedaczyna" marznąć w głowę przy kilkunastostopniowym mrozie i wietrze. Zwrócono mu ją dopiero w kwietniu, kiedy słońce mocno dogrzewało, a my opalaliśmy się na spacerowniku.
      Z piętrowego pawilonu naprzeciwko naszego, zaczęto masowo wywozić więźniów. Obserwowaliśmy ich ewakuację, domyślając się różnych przyczyn. Widzieliśmy, jak zajeżdżały „suki" (więźniarki), jak pakowano do nich więźniów i gdzieś , pod eskortą wywożono. Pozostali tylko mieszkańcy parterowego pawilonu, stojącego prostopadle do naszego i tego opróżnionego.
      Niebawem dotarła do nas porażająca wszystkich wiadomość, że i my mamy być przewożeni do innego obozu, prawdopodobnie do Kokotek. Oznaczało to oddalenie od naszych rodzin, ograniczenie odwiedzin i zwiększenie ich kosztów.
     Ogarnęła nas wściekłość i postanowiliśmy zaprotestować. Wylegliśmy z miskami na zewnątrz,  przed pawilon i zaczęliśmy  w nie tłuc łyżkami. Klawisze pobiegli do administracji, a my tymczasem zajęliśmy ich dyżurkę. Po jakimś czasie rozdzwonił się telefon. Prawdopodobnie z komendantury. Jeden z kolegów instynktownie podniósł słuchawkę:
     - Tu „Solidarność"... słucham!
     -  Aaaa... to przepraszam. - Po drugiej stronie odezwał się męski głos i  ktoś położył słuchawkę na widełki.
      Ta scena, mimo grozy całej sytuacji, rozładowała istniejące napięcie, wywołując powszechny śmiech i dając jednocześnie poczucie siły. Potem nastąpiła  pełna oczekiwania i niepewności cisza. Nerwy zaczęły się wszystkim udzielać, bowiem nie wiadomo było, jakie będzie następne posunięcie tamtej strony. Braliśmy pod uwagę to najgorsze, czyli atak siłowy, w związku z czym, koledzy z Krosna  zaczęli swoje piętro odgradzać barykadą, zawalając całą klatkę schodową siatkami z rozebranych łóżek i taboretami, natomiast okna zatkali materacami na wypadek próby wrzucenia gazu łzawiącego. Zdawaliśmy sobie sprawę, że  może być przypuszczony atak i, mimo wszystko, możemy zostać spacyfikowani. Byliśmy jednak zdesperowani.
      Po jakimś czasie zobaczyliśmy idących oficerów. Rozpoznaliśmy komendanta, kapitana." Łóżeczko"(zawsze pouczał nas, jak mamy słać łóżka), postawnego majora „spadochroniarza" (miał odznakę spadochroniarską) i jeszcze dwóch klawiszy, w tym dyżurnego. Stanęliśmy przy wejściu, wyznaczając dwóch kolegów do prowadzenia rozmowy.
     Komendant spytał dość  spokojnym tonem o przyczyny naszego niepokoju. Aż byliśmy mile zaskoczeni jego postawą. Po wysłuchaniu naszych obaw zapewnił, że do żadnej wywózki  nie dojdzie i prosił ( dosłownie - prosił), byśmy zachowali spokój, i wpuścili  do dyżurki funkcjonariusza służby więziennej .Daje nam oficerskie słowo, że żadnych konsekwencji nie będzie, jeśli zlikwidujemy barykadę .
     Po krótkiej naradzie z kolegami postanowiliśmy dać mu wiarę zwłaszcza, że w jego postawie nie było już tej buty, która cechowała go na początku. Widocznie pamiętna wizyta delegacji Amnesty International czegoś go nauczyła.
     Sprawnie i szybko usunięta została barykada, sprzątnięta klatka schodowa, korytarze i życie zaczęło toczyć się zwyczajnym torem. Komendant dotrzymał słowa. Również klawisze stali się bardziej rozmowni. Przychodzili na pogawędki, niektórzy zwierzali się ze swoich problemów. Dla nich przestaliśmy być wrogami, przestępcami. Tylko dwaj z nich  - „Loczek" i „Rudy" okazywali nam nadal swoją złośliwość podczas kipiszów. Ale i ten pierwszy też mnie zaskoczył, ucząc pokory.    Żona przysłała mi w liście zdjęcie dzieci (taką informację mi podała) i on je zarekwirował.  Ogarnęła mnie wściekłość. Nie dość, że przez cenzurowanie wdzierają się w czyjeś prywatne życie, to jeszcze okradają z czegoś bardzo cennego, co ustrojowi wcale nie zagraża. Podczas wieczornego sprawdzania obecności zrobiłem „Loczkowi" awanturę. Na ogół jestem spokojnym, łagodnym człowiekiem, ale , gdy trzeba, to i ryknąć potrafię. Byłem w tej chwili mocno wzburzony i nie panowałem nad słowami. „Loczek" tłumaczył, że takie są przepisy i on musi je przestrzegać. Nie wytrzymałem i wyrzuciłem z siebie :
      - Życzę panu ,żeby kiedyś sam znalazł się w podobnej sytuacji!
      - A ja panu życzę, aby pan jak najszybciej wyszedł na wolność.- Ze spokojem  odparł „Loczek" i wyszedł. Mnie dosłownie zatkało. Zrobiło mi się wstyd. Oto ja, praktykujący i przeżywający w szczególny sposób „obozowe rekolekcje" chrześcijanin, zostałem przez reżymowego funkcjonariusza, przez wroga pouczony, jak ma wyglądać chrześcijańska miłość bliźniego.
      Kiedy po obchodzie pozostałych cel „Loczek „ zwrócił mi fotografie dzieci, nie tylko mu podziękowałem, ale również przeprosiłem za swoje słowa.

Czas strachu, łez i nadziei (cd.)

piątek, 29 maja 2009 0:50

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz