XX.
CIENIE I BLASKI
To, że nasza cela była wielkości dużej sali lekcyjnej, dla mnie, nauczyciela, miało duże znaczenie, bowiem - w nieznacznym, co prawda, stopniu, ale jednak - łagodziło ogólne odczuwanie faktu, że jest się w więzieniu. Gdyby nie kraty w oknach, brak włącznika światła, „judasz" w drzwiach, kibelek z umywalką w kącie, odgrodzony niskim murkiem, nikt by nie powiedział, że to cela więzienna. A piętrowe, metalowe łóżka? No cóż, czasem tak też urządzało się sale lekcyjne w czasie wakacji, przekształcając szkołę w letni ośrodek kolonijny. A więc, widok raczej dla mnie swojski.
Okna celi skierowane były na południowy zachód, z widokiem na spacerownik, boisko sportowe i przylegający do niego z lewej strony, prostopadle do naszego, parterowy pawilon więźniów kryminalnych. Dalej, na wprost, teren obniżał się i widzieliśmy równoległy do naszego, również piętrowy pawilon więzienny, spoza którego wyłaniały się zabudowania administracyjne z komendanturą oraz gospodarcze, z warsztatami, magazynami i łaźnią, do której co jakiś czas nas prowadzono. Na prawo od tych budynków widoczne były wieżyczki wartownicze - „koguciki" z dużą bramą niejako wtopioną w podwójne, wysokie ogrodzenie siatkowe z dwoma rzędami drutów kolczastych u szczytu.
Tam, za bramą, na prawo rozciągały się wzgórza z kilkoma blokami mieszkalnymi dla personelu obsługującego więzienie, zaś w dolinie , wśród drzew jaśniał bielą kościół, do którego obowiązkowo pierwsze swe kroki kierowali wszyscy internowani, wychodzący na wolność. Przy kościele wiła się szosa, która potem uciekała w prawo, pnąc się wzdłuż zamykających widok od południa , porośniętych lasem wzgórz. Gdzieś , za kościołem i częściowo wzdłuż szosy widoczne były pojedyncze zabudowania wiejskie, które nasuwały myśl o toczącym się spokojnym , rodzinnym życiu.
Koledzy w celi reprezentowali komisje związkowe różnych branż. Wraz z Andrzejem Dolatą i Januszem Kurowskim uzupełniliśmy skład zawodowy tej kilkunastoosobowej celi. Właściwie Janusz, najmłodszy spośród nas, był bez zawodu, gdyż po ukończeniu szkoły średniej został zaangażowany jako pracownik obsługi biura „Solidarności" przemyskiej. Pozostali, to: kolejarze, rolnicy, urzędnicy, robotnicy.
Staszek Płatko i Staszek Baran to dwaj kolejarze z Przemyśla. Płatko był tym, który chodził z młotkiem po peronie i co jakiś czas stukał nim w koło wagonu. Palił papierosy jeden za drugim. Był bardzo nerwowy i głośny w domaganiu się od władz więziennych i klawiszy przysługujących nam uprawnień. Muszę przyznać, że te przymioty uczyniły go nieformalnym liderem, przywódcą celi.
Staszek Baran - ten, którego nocną rozmową uratowałem od popełnienia samobójstwa - był raczej zamknięty wewnętrznie. Trzeba było zdobyć jego zaufanie, aby coś więcej o sobie powiedział ( po obaleniu komuny został posłem na Sejm z ramienia „Solidarności").
Byli również przedstawiciele „Solidarności" RI : Kazimierz Bajcar -rolnik z Kaszyc; Henio Cząstka z Kisielowa - uczestnik protestów chłopskich i sygnatariusz Porozumień Ustrzycko-Rzeszowskich; Józef Duchoń - pracownik biura „S" RI; Roman Rzepecki - rolnik z Dzikowa.
Trzymali się razem dwaj pracownicy lubaczowskiego zakładu produkującego zamki - Jan Połoch i Zbyszek Woszczak . Jan , jako starszy wiekiem, otaczał młodego , szczupłego , nie mogącego pogodzić się ze swoim losem Zbyszka, ojcowską opieką - tak, jakby czuł się odpowiedzialny za niego. Był również Alek Banaś, który dzielnie znosił internowanie, ale po wyjściu z obozu, o czym dowiedzieliśmy się później, tragicznie zmarł.
Z początkiem stycznia dowieziono do naszej celi Adasia Szostkiewicza, o którym już wcześniej wspomniałem (dziś jest znanym dziennikarzem „Polityki", często też występującym w telewizji).
Wiosną dołączył do nas również działacz „Solidarności" Regionu Mazowsze, Staszek Kosiński - niezwykle inteligentny i z wielkim poczuciem humoru człowiek, który później , w obozie w Łupkowie poślubił swoja narzeczoną, a na urządzonym w stołówce więziennej przyjęciu weselnym mieli świetnie bawić się - jak opowiadał Waldek Mikołowicz - internowani i... klawisze.
Wszyscy mieszkańcy celi nr 12 to ludzie różniący się pod względem wieku, statusu społecznego zawodowego, wykształcenia, temperamentu, o często tak kontrastowych osobowościach, jak w naturze ogień i woda. Nic więc dziwnego, że po jakimś czasie różnice te zaczęły dawać o sobie znać. Rodziły się konflikty o byle drobnostki. Pobili się na przykład dwaj, różni wiekiem koledzy, o ... cukierki. Nerwy puszczały ludziom z byle powodu. Zapewne tęsknota za rodziną, poczucie krzywdy i bezsilności oraz kraty więzienne - wszystko to składało się na nienajlepsze nastroje wśród nas. Trochę sytuację rozładowało późniejsze otwarcie cel i możliwość swobodnego odwiedzania się , udostępnienie świetlicy oraz celi z „michałkami" (gra w futbol), a także szachy, karty i książki. Tak, biblioteka więzienna była zaopatrzona w dobre pozycje. To tutaj , po raz pierwszy od wielu, wielu lat mogłem więcej czasu poświęcić nie na przypominanie sobie lektur szkolnych, ale na czytanie innych ciekawych pozycji z różnych dziedzin, jak choćby „Żywoty Cezarów" Swetoniusza, którą to książkę „pochłonąłem" w ciągu dwóch dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz