XIX.
SEN - NIE SEN?
Odosobnienie sprzyja rozwojowi duchowemu. Teraz rozumiem pustelników, mnichów i mniszki zakonów kontemplacyjnych. Wyłączenie się częściowe lub całkowite od codziennego gwaru, odcięcie się od świata zewnętrznego i powolne wgłębianie we własna duszę, jej rozpoznawanie - to takie oczyszczanie wewnętrzne, mające na celu stawanie się lepszym, doskonalszym, a tym samym bliższym Bogu.
Wszyscy przechodziliśmy ową metamorfozę duchową, wywołaną nieoczekiwaną sytuacją, w jakiej znaleźliśmy się, wizytami duszpasterzy, listami od najbliższych, innym, spowolnionym biegiem czasu, który sprzyjał rozmyślaniom , wreszcie - cierpieniem wewnętrznym. Może zbyt śmiałe to stwierdzenie, ale byliśmy w tym czasie szczególnie podatni na przeżycia o charakterze mistycznym.
Po tej ostatniej wizycie Krystyny długo nie mogłem zasnąć, a potem - jak już wspomniałem - miałem dziwny sen, z którego wybudzili mnie koledzy.
Jest wiosenne, późne, pochmurne popołudnie. W powietrzu unosi się zapach ziemi, trawy, pękających pąków lip i jesionów rosnących wokół placu dominikańskiego przed murami okalającymi bazylikę Matki Bożej Bolesnej. Nie ma nikogo. Oglądam ten plac jakby z góry, znad wierzchołków drzew.
W pewnym momencie widzę , jak zapełnia się on postaciami w bieli - młodzieńcami przyodzianymi w długie , białe, przepasane alby. Jest ich kilkunastu, a wśród nich , również na biało ubrana niewiasta, z białą chustą - welonem na głowie. Z jej twarzy, a szczególnie z dużych oczu emanuje samo dobro i ciepło. Jestem zafascynowany tym niezwykłym jej pięknem, którego dotąd jeszcze nie dane mi było widzieć.
Niewiasta siada na skraju, obok niej również kilku młodzieńców. Widzę, że jeden z nich, Jakub, z czarnymi włosami opadającymi na ramiona (nie wiem, skąd znam jego imię), bierze do rąk gitarę i grając na niej, wykonuje przed niewiastą dziwny taniec, podczas, gdy pozostali wyklaskują rytm.
Nie mogę dłużej czekać. Czuje potrzebę bycia blisko. Schodzę , czy też „ląduję" na ziemię, podchodzę do ławki i klękam z boku przed niewiastą, tak, jak klęka się przy konfesjonale. Ona nachyla się do mnie. Mam już świadomość, że klęczę przed samą Maryją.
Zaczynam swoją nietypową spowiedź a właściwie bolesną skargę. Na co? Nie na warunki obozowego życia, nie na sam fakt uwięzienia. To nie jest teraz istotne. Teraz najważniejsze jest zdrowie Krystyny. Wiec skarżę się na jej chorobę, że dopadła ją w takim momencie, że nie mogę być przy niej, kiedy mnie potrzebuje. Proszę więc Maryję przez łzy, które rzęsiście lecą mi z oczu, by miała Krystynę w opiece, by ten zabieg udał się, by ją nie bolało...
Maryja, nic nie mówiąc, otula mnie swoim welonem , przyciskając jak dziecko do piersi. W tym momencie zanoszę się wielkim szlochem, a jednocześnie odczuwam niesamowitą ulgę i spokój. Ogarnia mnie błogie uczucie szczęścia. Chcę Jej powiedzieć, jak jestem szczęśliwy, chcę podziękować, ale w tym momencie ... w tym momencie zostałem wybudzony przez kolegów, zaniepokojonych moim płaczem. Sen? Nie sen? Ale coś było prawdziwego w tym wszystkim. Łzy były prawdziwe.
*
Jakiś czas potem obchodziliśmy imieniny Rysia Buksy. To jeden z naszych „apostołów"- przyjaciel, mocno uduchowiony, który z Waldkiem Mikołowiczem i z jeszcze jednym, starszym już polonistą z grupy krośnieńskiej, dbał o organizację naszego życia religijnego.
Zrobiłem trzy talerze smacznych kanapek (to moja specjalność do dziś) i wszyscy, po kolacji powędrowaliśmy na piętro, do wąskiej , kilkuosobowej celi solenizanta. Byli już tam koledzy z innych cel. „Betoniarki"z wodą warczały , niektóre małe słoiki zastępujące szklanki już były napełnione kawa i herbatą. Złożyliśmy Rysiowi życzenia i zaczęliśmy sadowić się , gdzie kto mógł, wykorzystując każdy , najmniejszy skrawek wolnego miejsca. Upatrzyłem sobie miejsce na górnej pryczy, przy szafie. Ponieważ ktoś jeszcze doszedł i trzeba było zrobić miejsce, więc musiałem przesunąć znajdujące się na szafie książki i usiąść na niej, spuszczając na dół nogi. Nawet było wygodnie, miałem bowiem stąd doskonały ogląd całego towarzystwa.
Po rozmowie o naszych codziennych sprawach, o rodzinach, zaczęły się pieśni te swojskie, biesiadne i religijne. Ktoś miał gitarę, więc było naprawdę fantastycznie. To wtedy właśnie usłyszałem pierwszy raz śpiewaną litanię „Matko, która nas znasz". Niesamowita, piękna melodia, taka falująca, przenikająca na wskroś i kojąca zarazem. W pewnym momencie ktoś dodał jeszcze jedno wezwanie: „Matko internowanych, - Przyjdź i drogę wskaż ..." i tak już śpiewaliśmy tę litanię kilka razy tego wieczoru, a potem jeszcze w czasie Apelu Jasnogórskiego przy kratach.
Podczas przerwy, w trakcie której rozmawiano o różnych przyziemnych sprawach, zacząłem z ciekawości przeglądać książki znajdujące się obok, na szafie. Jakież było moje zaskoczenie, gdy w jednej z nich ujrzałem broszurkę na której okładce znajdował się wizerunek Matki Bożej Miłosierdzia o oczach tak pięknych, przyciągających wzrok, jak u Tej z mojego snu. To była właśnie Ona. Już nie było dla mnie ważne , o czym rozmawiają koledzy. Poddałem się innej refleksji. Ta broszurka z Koronką do Matki Bożej Miłosierdzia stała się dla mnie widocznym znakiem od Niej - Jej odpowiedzią na mój ból, na moje lęki, obawy, na moją troskę o Krystynę. Tej nocy zasnąłem naprawdę szczęśliwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz