XIV.
WIZYTY „SMUTNYCH PANÓW"(2)
Moja pierwsza rozmowa w obozie z kpt. Cyrano była z pewnością dla niego samego zaskoczeniem.
Z natury nie potrafię gniewać się , nie potrafię przejawiać złości. Może to jest moją wadą, ale swoich prawdziwych uczuć nie uzewnętrzniam tam, gdzie mogą być wykorzystane przeciw mnie. Szczery jestem dopiero, gdy mam pewność, że otaczają mnie sami przyjaciele. Dlatego i tym razem podjąłem grę, polegającą na sprawianiu wrażenia osoby innej, niż jestem naprawdę. Tu fałsz i obłuda były cechami wskazanymi.
Na rozmowę szedłem - przyznam - z pewna dozą ciekawości i jednocześnie nadziei. Wiedziałem, że od tego, jak się pokażę, na pewno zależeć będzie długość mojego tu przebywania. Wiedziałem też, że nie wolno mi zrobić nic, czego miałbym się potem wstydzić przed kolegami z celi.
-Witam pana serdecznie! - zawołałem z szerokim uśmiechem na twarzy, zaraz na wejściu, wyciągając rękę na powitanie.
Cyrano, okrąglutki jak księżyc w pełni, w okularach krótkowidza, zaskoczony zapewne tym, że zamiast przysłowiowych „rogów" spotkał się na samym wstępie z serdecznością, podchwycił ten nastrój, zwracając się do mnie per: "Panie Tomaszu", „Drogi panie Tomaszu".
Wypytywał o moje samopoczucie, o zdrowie, o przemyślenia na temat sytuacji, w jakiej się znalazłem i co sądzę o sytuacji w kraju. Oczywiście, wszystkie „czerwone światełka" w mej świadomości intensywnie świeciły, ostrzegając, żeby nie wierzyć w okazywaną przez niego życzliwość, że to również jest gra z jego strony jako funkcjonariusza SB i że należy być wstrzemięźliwym w udzielaniu jakichkolwiek informacji.
Rozpoczęła się więc między nami swoista gra, której obydwaj byliśmy świadomi. Uśmiech nie schodził nam z twarzy od początku rozmowy do równie „serdecznego" pożegnania. Jedynie, kiedy Cyrano mówił o generale Jaruzelskim, o jego odpowiedzialności za Polskę, o wysiłkach partii, aby wprowadzić normalność - na jego posmutniałym nagle obliczu pojawiał się wyraz najwyższego zatroskania, a głos stawał się mentorski. Jednocześnie jego zimne, bez wyrazu oczy, badały zza szkieł okularów moją reakcję. Jednakże niczemu nie zaprzeczałem, w niczym nie przytakiwałem. Zachowywałem się tak, jakby te słowa do mnie nie docierały i, uśmiechnięty, patrzyłem mu prosto w oczy.
Od pierwszego spotkania, przez wszystkie następne ( a było ich jeszcze kilka), jedynym moim rozmówca był kpt. Cyrano. Za każdym razem obiecywał, że być może, następne nasze spotkanie będzie ostatnim, oznaczającym wyjście na wolność. Oczywiście, z uśmiechem na twarzy wyrażałem takie pragnienie, ale doskonale zdawałem sobie sprawę tego, że jest to tylko zmiękczanie mnie, że Cyrano jedynie bada, na ile jestem „gotowy" do przyjęcia propozycji współpracy.
Po każdym takim spotkaniu analizowałem naszą rozmowę pod kątem ewentualnych następstw tego, o czym mówiłem. Musiałem również poddać ją ocenie kolegów, zdając z niej szczerą relację. To było konieczne, taka obowiązywała niepisana zasada wśród internowanych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz