XXIV.
KALEKA
Władza komunistyczna była bezwzględna wobec wszystkich swoich przeciwników. To chyba strach kazał aparatowi przemocy umieścić w obozie człowieka bez rąk, a właściwie bez dłoni.
Byliśmy zaszokowani, gdy pewnego lutowego poranka klawisze przyprowadzili go do naszego pawilonu. Prawdopodobnie - jak poinformował ktoś dobrze zorientowany - został on zgarnięty w pociągu . Mężczyzna ok. pięćdziesiątki, o dobrodusznym wyrazie twarzy, szpakowaty szatyn, wcale nie ułomek. Pamiętam jego ciemnobrązową kurtkę z futrzanym kołnierzem. Niósł, trzymając przed sobą obiema rękami szmacianą torbę, koce, naczynia ( aluminiową miskę, kubek). Dziwnie trzymał to wszystko, bowiem w miejscu dłoni rękawy kurtki załamywały się stulone razem, a torba wisiała na przegubie ... rękawa.
Nie pamiętam, skąd był, jak się nazywał, ani w jaki sposób, i kiedy stracił obie dłonie na wysokości nadgarstka. Miał tylko okrągłe kikuty, z bliznami po szwach. Wtedy nie mieliśmy śmiałości zadawać jakiekolwiek pytania dotyczące jego kalectwa. Wzbudzał jednak duże zainteresowanie kolegów przy wykonywaniu wszystkich czynności wokół siebie , jak mycie się , golenie, ubieranie się, jedzenie . Polubiliśmy go , bowiem, mimo swego kalectwa, tryskał humorem. Zaraz na drugi dzień, po śniadaniu zgłosił się do dyżurnego klawisza po łopatę i zabrał się do odśnieżania chodnika i spacerowników, gdyż nocą napadało dużo świeżego śniegu. Tej czynności przyglądali się wszyscy internowani z zainteresowaniem i podziwem, bowiem robił to sprawnie i szybko, nie pozwalając się wyręczyć. Mówili koledzy z jego sali, że równie sprawnie wychodziło mu sznurowanie trzewików.
Jakieś trzy dni później klawisze szczególnie uwrażliwieni byli na czystość w celach. Biegali tam i powrotem, w pośpiechu donosząc szczotki, pastę do podłogi, szmaty do froterowania. Grzecznie poprosili o pomoc w froterowaniu posadzki w korytarzu. Coś wyraźnie wisiało w powietrzu. Niebawem, ok. południa zobaczyliśmy z okna, jak w w asyście komendanta oraz kpt.„Łożeczko" i jeszcze kilku oficerów, zmierza w kierunku naszego pawilonu elegancko ubrana kobieta. Dyżurny klawisz zdradził nam tajemnice, że jest to pani poseł na Sejm. Ktoś „dobrze poinformowany" powiedział, że to właśnie ona sprzeciwiła się w Sejmie wprowadzeniu stanu wojennego.
Pani poseł odwiedzała prawie każdą celę. Prawie - bo nie wszyscy chcieli z nią rozmawiać jako z przedstawicielką reżymowego Sejmu, który zatwierdził stan wojenny. Widocznie nie do wszystkich dotarła informacja o jej sprzeciwie. Ale za to długo rozmawiał z nią nasz kaleka bez dłoni i w tak żałosny sposób eksponował przed panią poseł swoje kikuty, że kobieta rozpłakała się i wyszła, kierując się wprost za bramę więzienia, bez wstępowania do komendanta.
W tym dniu nasz kolega bez rąk był bohaterem całego obozu. Wszyscy mieliśmy wielką satysfakcję z tego powodu, że pani poseł zobaczyła prawdziwe oblicze reżymu. Wiedzieliśmy, że nie przejdzie nad tym do porządku dziennego. I taka drobna - zdawałoby się - rzecz podniosła nas wszystkich na duchu.
Po jakimś czasie nasz kaleki towarzysz został zwolniony z internowania. Wszyscy domyśliliśmy się, kto przysłużył się do tego zwolnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz