XI.
UPOKORZENIE
Jakieś parę tygodni po naszym internowaniu, do obozu przybyła ekipa funkcjonariuszy z aparatem fotograficznym i przyrządami do pobierania odcisków. Oczywiście, nie widzieliśmy tego sprzętu wcześniej. Myśleliśmy, że to jakaś nowa grupa będzie przeprowadzała przesłuchania, choć zauważyliśmy i „naszych" esbeków. O całej procedurze „daktyloskopicznej" dowiedzieliśmy się po powrocie pierwszego kolegi, odprowadzonego przez klawisza. Miał czarne palce i dłoń. Klawisz potwierdził jego relację twierdząc, że wszyscy muszą poddać się procedurze fotografowania i pobierania odcisków.
Zrobiło się małe zamieszanie. Jednakże instynkt oporu nie był jeszcze wśród nas na tyle silnie rozwinięty, a może wielu sądziło, że podporządkowanie się rygorom wpłynie na decyzje odwiedzających nas funkcjonariuszy SB o wcześniejszym zwolnieniu, dlatego posłusznie pozwalaliśmy się prowadzić pojedynczo do osobnej celi na piętrze, gdzie każdy z nas stawał na podeście przed rozpiętym na ścianie prześcieradłem, na wprost aparatu, brał do ręki tabliczkę z numerkiem, podnosząc ją na wysokość piersi i pozował : lewa, prawa strona, na wprost. Przypomniały mi się fotografie oświęcimskie. Brakowało tylko ogolenia głowy, pasiaka z numerem i trójkątem na piersi.
Czułem się fatalnie: upokorzony, zakwalifikowany do kryminalistów. Jedno upokorzenie to pozbawienie paska do spodni i sznurowadeł w pierwszą noc internowania; drugie to kajdanki w trakcie transportu; trzecie - pozbawienie intymności przez ten odsłonięty kibelek. A teraz czwarte - fotografia przestępcy. Niebawem miało być następne - pobieranie odcisków.
Należało położyć dłoń na nasączonej czarnym, tłustym tuszem poduszce, a potem zrobić „pieczątkę" na specjalnym „kwestionariuszu", w odpowiednim polu-rubryczce. Pan, specjalista od daktyloskopii, „prowadził za rękę", wykręcając i przyciskając poszczególne palce w odpowiednie rubryczki . Robił to ( być może z przyzwyczajenia) energicznie, zdecydowanie, mocno, nie zważając na zadawany ból.
Zatem, staliśmy się kryminalistami, bowiem - jak nas poinformowano - materiały te miały trafić do Centralnego Rejestru Skazanych w Warszawie.
Kilku naszych kolegów odmówiło jednak udziału w tej procedurze: internowani z woj. krośnieńskiego i od nas Andrzej Szewczyk, syn dyrektora banku. On w ogóle odmówił wszelkich rozmów z SB, nie szczędził esbekom epitetów, nie chodził na przesłuchania. Przypłacił to najdłuższym pobytem w obozach (Uherce, Nowy Łupków, Załęże, Kielce) aż do tzw. „amnestii Kiszczakowskiej", a także pobiciem podczas pacyfikacji obozu w Kielcach. Andrzej Szewczyk - nie dał się upokorzyć. Pokazał nam, mimo że jeden z najmłodszych, jak być niezłomnym. Był wolny nie tylko stanem, lecz i duchem.
Komentarze do wpisu
OdpowiedzUsuńSkocz do dodawania komentarzy
dodano: 07 lutego 2009 14:49
Pozdrawiam sobotnio Ciebie
i Birutkę z Violką - Laura.
autor laura
blog: krystynar2.bloog
dodano: 05 lutego 2009 0:02
Tak Krystyno, skojarzenia nasuwają się same, ale myśmy mieli jednak "przedszkole" w porównaniu z internowanymi ze Śląska, więc do oświęcimiaków nie mielibyśmy odwagi porównywać się. Będą jeszcze inne skojarzenia - takie z literatury. Pozdrawiam
autor tpetry
blog: Przedspiew
dodano: 04 lutego 2009 22:02
To prawie jak w Oświęcimiu czy
w innycvh obozach zagłady... "Ludzie ludziom zgotowali taki los..." Polak - Polakowi. Różnica przekonań. Ideologia. Brak wyobraźni
w podporządkowaniu się władzy. Okropne to przez co trzeba czasami przejść , ale może to wpływa rozwijająco na człowieka, wzbogaca duchowo. Tobie odpowiedziałam u mnie. Krystyna
autor laura
blog: krystynar2.bloog