Paralitycy i inni
Znana jest ewangeliczna scena uzdrowienia przez Jezusa paralityka spuszczonego przez przyjaciół na sznurach przez otwór zrobiony w dachu domu. Nie można go było normalnie wnieść przez drzwi, bowiem tłum przeszkadzał w dotarciu do Jezusa.
Celowo nie podaję tu ani autora tej Ewangelii, ani rozdziału i wersetu. Każdy, sam sobie znajdzie. Dla mnie ważne jest przełożenie tej sytuacji na życie współczesne, bo właśnie my, współcześni chrześcijanie, mamy żyć według Ewangelii, która stanowi dla nas drogowskaz wskazujący drogę do celu, jakim jest nasze zbawienie wieczne.
Jesteśmy chrześcijanami, a właściwe w większości przyznajemy sie do tego. Cóż, na naszym kontynencie, a szczególnie w Polsce, nic nam za to nie grozi. Zapominamy, że są kraje, gdzie bycie chrześcijaninem wymaga niezwykłej odwagi, że są współcześni męczennicy, którzy za wyznawanie wiary w Chrystusa oddają swoje życie (ostatnio podpisałem apel kierowany do władz Pakistanu o ułaskawienie skazanej na śmierć młodej chrześcijanki).
Jesteśmy chrześcijanami, ale postępujemy często wbrew nauce Chrystusa. Owszem, praktykujemy poprzez chodzenie do kościoła, przyjmowanie sakramentów, modlitwę, która dla wielu z nas jest już tylko wyuczonym "paciorkiem", który należy odklepać rano i wieczorem. I mówimy, że kochamy Pana Jezusa, jednak nie wnikamy głębiej w to, czym była Jego nauka i ofiara.
Piszę o tym, bo w związku z nakazem milczenia wydanym ks.Bonieckiemu przez jego przełożonych, rozgorzała na forach dyskusja na temat rozumienia przez tegoż zasłużonego kapłana nauki Chrystusa i postępowania zgodnego z zasadami Ewangelii.
Wracam jednak do ewangelicznej sytuacji zasygnalizowanej na wstępie.
Jest wielu ludzi zagubionych duchowo, poranionych przez życie, niewierzących - takich, którzy wychowali sie w rodzinie ateistycznej lub wiarę stracili w różnych okolicznościach, często bardzo dramatycznych. Są i tacy, którzy odrzucili wiarę w Boga, bo im tak wygodnie: żyć bez zobowiązań, nakazów, zakazów. Bo bycie chrześcijaninem wcale nie jest łatwe. Są również i tacy, którzy stali się zdeklarowanymi wrogami Boga i religii.
Wielu spośród tych niewierzących poszukuje systemu wartości, który byłby dla nich oparciem, pomocą w trudnych sytuacjach. Szukają go też w chrześcijaństwie. Dlatego tak ważne jest, by chrześcijanie pokazali im, że warto tu właśnie te poszukiwania zakończyć, że warto być chrześcijaninem.
Ale to "pokazywanie drogi" wcale nie musi polegać na usilnym przekonywaniu. To "pokazywanie drogi" polegać ma na dawaniu świadectwa poprzez własne, codzienne życie Ewangelią. Nie poprzez dewocję, bo ona śmieszy i odstrasza. Nie poprzez faryzeizm, bo on zniechęca. Ma ono polegac na otwarciu się na drugiego człowieka, niezależnie od tego, kim i jakim on jest. Moje postępowanie jako chrześcijanina ma być zaproszeniem do spotkania z Chrystusem, do poznania Go.
Jednak najczęściej jest tak, że bedąc przekonanymi o swojej wartości z powodu bycia chrześcijaninem, popadamy w samozadowolenie, przestajemy troszczyć się o innych, a nawet patrzymy z góry na tych, którzy błądzą w poszukiwaniu i cieszymy się, że jesteśmy lepsi (znamy tę sytuacje z Ewangelii). Gorzej, jeśli jeszcze posuwamy się do potępienia osoby błądzącej. To już zupełnie niechrzescijańskie. Potępiać można tylko złe czyny. Od osądzenia człowieka jest Bóg. On najlepiej wie, jaki jest, i jaki mógłby być człowiek, co powoduje jego takie a nie inne postępowanie. Bogu zależy na każdym, bez wyjątku, człowieku i będzie o niego zabiegał do ostatniej chwili jego życia. Na tym polega istota Bożego Miłosierdzia. Naszym obowiązkiem chrześcijańskim, z którego będziemy kiedyś rozliczeni i który jest niejako wyrazem naszej chrześcijańskiej miłości do bliźniego, jest modlitwa o nawrócenie konkretnego grzesznika, owego "paralityka". Nie możemy blokować mu dostępu do Chrystusa poprzez swoją niechęć, wyraz potępienia, niechrześcijańską postawęw życiu codziennym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz