Koncert czerwcowy
Przez ostatnie dwa tygodnie pomagałem swojemu najstarszemu synowi i jego rodzinie w przenosinach do nowego domu. Byłem wyłączony z życia towarzyskiego, odłączony od telewizora i internetu. Pozostało mi tylko radio.
Marzeniem moim było zawsze wyjście z blokowiska i zamieszkanie we własnym domku. Wówczas mógłbym spiewać "Miał raz Tomek własny domek" , a powiedzenie "Wolnoć Tomku w swoim domku" znalazłoby właściwe odniesienie. Mnie nie udało się, bowiem z pensji nauczycielskiej na niewiele mogłem sobie pozwolic, ale za to udało się rodzinie mojego syna.
Kiedy młodzi zastanawiali się nad decyzją kupna ładnego domku ( wiadomo, trzeba zaciagnąć kredyt i nastawić się na długie jego spłacanie), wraz z małżonką dopingowaliśmy ich i udzieliliśmy pomocy finansowej z oszczędności naszego życia. To chyba normalne. Zatem, gdy zakupili wreszcie wybrany dom w sąsiednim miasteczku, cieszylismy sie razem z nimi. Obiecałem pomóc w przygotowaniu go do zamieszkania.
Dom piętrowy, zadbany, budowany w latach dziewięćdziesiątych, wymagał jedynie przemalowania wewnątrz, według gustu młodej gospodyni, drobnych napraw (armatura łazienkowa), korekty (wyrównywanie krzywizn niektórych ścian i sufitów). W trakcie realizacji poszczególnych etapów, młodzi dokonywali stopniowej przeprowadzki z dotychczasowego mieszkania w bloku, które sprzedali i musieli opróżnić do końca minionego tygodnia. W czwartek, piątek i sobotę nastąpiła ostateczna przeprowadzka .
W piątkowy wieczór, gdy mogłem już dać odpocząć zmęczonym członkom, usiedliśmy z żoną na huśtawce umieszczonej na tarasie, pod baldachimem zielonych liści winogron, rozmawiając o szczęściu i przyszłości młodej rodziny. Wnuczęta już okupowały swoje oddzielne pokoje na piętrze, a my, sącząc napoje chłodzące, wsłuchiwaliśmy się w śpiew ptaków, rozpoznając znajome głosy i zastanawiając się, jak młodzi urządzą obejście. Oczekiwaliśmy na rozpoczęcie koncertu, o którym wiedzieliśmy, że ma nastąpić.
Dokładnie o 21.00 , z pobliskiego stawu na łące za sadem rozległo się pojedyncze : rech-rech-rech-rech- rech... i cisza. Za niespełna pół minuty znowu: rech-rech-rech-rech-rech -rech-rech-rech... - tym razem dłuższe nieco, by po następnej kilkusekundowej przerwie rozległa się nastepna seria , ale już na dwa głosy i znowu dłuższa: rech-rech-rech-rech-rech-rech-rech-rech-rech-rech.... A po nastepnej przerwie rozległ się prawdziwy koncert na wiele głosów. Tym razem w każej pauzie dało się słyszeć delikatne kumkanie: kum-kum-kum-kum-kum.... i tak na przemian: rech-rech-rech-rech/kum-kum-kum-kum, aż do północy
Dla mnie, którego dzieciństwo upływało na wsi, nad stawem, było to echo tamtych lat pięćdziesiątych, powrót do Arkadii, gdzie wszystko było świeże, neskażone, niewinne.
Przez ostatnie dwa tygodnie pomagałem swojemu najstarszemu synowi i jego rodzinie w przenosinach do nowego domu. Byłem wyłączony z życia towarzyskiego, odłączony od telewizora i internetu. Pozostało mi tylko radio.
Marzeniem moim było zawsze wyjście z blokowiska i zamieszkanie we własnym domku. Wówczas mógłbym spiewać "Miał raz Tomek własny domek" , a powiedzenie "Wolnoć Tomku w swoim domku" znalazłoby właściwe odniesienie. Mnie nie udało się, bowiem z pensji nauczycielskiej na niewiele mogłem sobie pozwolic, ale za to udało się rodzinie mojego syna.
Kiedy młodzi zastanawiali się nad decyzją kupna ładnego domku ( wiadomo, trzeba zaciagnąć kredyt i nastawić się na długie jego spłacanie), wraz z małżonką dopingowaliśmy ich i udzieliliśmy pomocy finansowej z oszczędności naszego życia. To chyba normalne. Zatem, gdy zakupili wreszcie wybrany dom w sąsiednim miasteczku, cieszylismy sie razem z nimi. Obiecałem pomóc w przygotowaniu go do zamieszkania.
Dom piętrowy, zadbany, budowany w latach dziewięćdziesiątych, wymagał jedynie przemalowania wewnątrz, według gustu młodej gospodyni, drobnych napraw (armatura łazienkowa), korekty (wyrównywanie krzywizn niektórych ścian i sufitów). W trakcie realizacji poszczególnych etapów, młodzi dokonywali stopniowej przeprowadzki z dotychczasowego mieszkania w bloku, które sprzedali i musieli opróżnić do końca minionego tygodnia. W czwartek, piątek i sobotę nastąpiła ostateczna przeprowadzka .
W piątkowy wieczór, gdy mogłem już dać odpocząć zmęczonym członkom, usiedliśmy z żoną na huśtawce umieszczonej na tarasie, pod baldachimem zielonych liści winogron, rozmawiając o szczęściu i przyszłości młodej rodziny. Wnuczęta już okupowały swoje oddzielne pokoje na piętrze, a my, sącząc napoje chłodzące, wsłuchiwaliśmy się w śpiew ptaków, rozpoznając znajome głosy i zastanawiając się, jak młodzi urządzą obejście. Oczekiwaliśmy na rozpoczęcie koncertu, o którym wiedzieliśmy, że ma nastąpić.
Dokładnie o 21.00 , z pobliskiego stawu na łące za sadem rozległo się pojedyncze : rech-rech-rech-rech- rech... i cisza. Za niespełna pół minuty znowu: rech-rech-rech-rech-rech -rech-rech-rech... - tym razem dłuższe nieco, by po następnej kilkusekundowej przerwie rozległa się nastepna seria , ale już na dwa głosy i znowu dłuższa: rech-rech-rech-rech-rech-rech-rech-rech-rech-rech.... A po nastepnej przerwie rozległ się prawdziwy koncert na wiele głosów. Tym razem w każej pauzie dało się słyszeć delikatne kumkanie: kum-kum-kum-kum-kum.... i tak na przemian: rech-rech-rech-rech/kum-kum-kum-kum, aż do północy
Dla mnie, którego dzieciństwo upływało na wsi, nad stawem, było to echo tamtych lat pięćdziesiątych, powrót do Arkadii, gdzie wszystko było świeże, neskażone, niewinne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz