Witam
po dłuższej przerwie. Brakowało mi czasu i brakuje nadal, stąd moja
nieobecność. Ten tekst jest pisany do naszego parafialnego periodyku "U
Panny Marii"", z którym współpracuję, dlatego przytaczam go bez zmian.
Tam ukaże się przed świętami, tu zaś ma swoją "prapremierę"
Tytuł
ten sprowokowany został audycjami jednej z rozgłośni radiowych, której
nazwy z oczywistych względów nie wymienię. Dość często padały tam i
padają nadal w polityczno-religijnych dysputach oceny bliźnich pod
kątem poziomu , czy też stopnia ich katolickości, ale miernikiem staje
się tu nie przestrzeganie zasad ewangelicznych, lecz sympatie
polityczne, albo stosunek do konkretnych osób ze świata politycznego i
teorii przez nie wysnuwanych. Ponieważ jednak nasz „Biuletyn” nie jest
periodykiem politycznym, dlatego nie będę rozwijał tematu w nurcie
myślowym owej rozgłośni, lecz zajmę się problemem autentyczności naszej
postawy jako chrześcijan, a ściślej mówiąc - katolików, czyli -
wyznawców Chrystusa, będących członkami Kościoła Katolickiego. Nie
będzie to teologiczny wykład, lecz refleksje przedstawiciela laikatu KK,
jednego z wielomilionowej rzeszy wiernych.
Przynależność do Kościoła Katolickiego zobowiązuje. Ten obowiązek
dotyczy całej sfery naszego życia , którego celem jest naśladowanie we
wszystkim Jezusa Chrystusa - po to, by czynić świat wokół nas
lepszym, a w ostateczności otrzymać najwyższą nagrodę, radość wieczną w
Niebie. Ostatecznie, przed każdym z nas otworem stoi droga do świętości,
niezależnie od tego, czy będzie ona uwieńczona procesem
kanonizacyjnym, czy też nie. Do tej świętości powołał nas sam Bóg, zatem
winniśmy się cieszyć z takiego wyróżnienia spośród wszystkich istot
żywych.
Możemy ten Boży plan realizować, kierując się w swoim życiu
drogowskazem, jaki stanowi dla nas Ewangelia i oparty na niej „Katechizm
Kościoła Katolickiego”, albo też wyłączyć się z niego na jakiś czas lub
na zawsze. Jeżeli będzie to nasz świadomy wybór jako ludzi wolnych,
to zawsze przyjdzie nam ponieść jego konsekwencje, a więc - ową
radość wieczną lub też rozpacz. W przypadku tego drugiego wyboru -
odrzucenia planu Bożego względem nas – miejmy świadomość, że Bóg , jako
Dobry Ojciec nigdy z nas nie zrezygnował i na różne sposoby , do końca
naszych dni, do ostatniego momentu funkcjonowania naszej świadomości ,
będzie wyciągał do nas rękę, by uchronić nas od ostatecznej,
nieustającej rozpaczy. Tak, jak w ewangelicznej przypowieści ojciec
czekał na swojego marnotrawnego syna, również Bóg-Ojciec czeka na
każdego z nas i cieszy się z naszego powrotu. Na tym polega ogrom Jego
Miłosierdzia.
Podczas jednej z nauk rekolekcyjnych usłyszałem, że Kościół składa się z
ludzi grzesznych. Kogoś mogłyby te słowa zbulwersować: „Jak to?
Kościół Święty, Kościół Chrystusowy i … grzeszny?”, a tak właśnie nas,
katolików postrzegają świadkowie Jehowy, według których, pierwszym i
największym naszym grzechem jest to, że w ogóle przynależymy do Kościoła
Katolickiego.
Rzeczywiście, Kościół tworzą ludzie grzeszni - i to wszyscy, łącznie
z Jego czcigodnymi pasterzami. Gdyby było inaczej, niepotrzebny byłby
SAKRAMENT POKUTY w naszym Kościele. Kapłani też muszą się spowiadać i
to częściej. Spowiadają się więc również hierarchowie kościelni,
spowiada się sam papież. Przyjęcie tego do świadomości jest oznaką
pokory, która prawdziwemu katolikowi nie powinna być obca.
Grzech właśnie - grzech we wszelakiej postaci i wszelakiego ciężaru -
jest główną przeszkodą w realizacji wspomnianego Bożego planu,
dotyczącego naszej świętości. Oczywiście, nie sam grzech, co raczej
nasza wola trwania w nim, stanowiąca nasz, świadomy wybór. Z grzechu
możemy wyzwolić się, przystępując do kratek konfesjonału i postanawiając
poprawę oraz zadośćuczynienie w formie pokuty przed samym Chrystusem,
bowiem to właśnie Jego reprezentuje spowiednik. Jeżeli jednak nie
włączymy woli poprawy, czyli - nie zrezygnujemy z dalszego trwania w
tym grzechu, to nasza spowiedź nie przyniesie oczekiwanego celu. Podam
prosty przykład z życia codziennego – ot, zwykły konflikt sąsiedzki,
polegający na pomawianiu czy też nękaniu osoby, co do której mamy
jakieś uprzedzenia, pretensje, czy też, po prostu, nie lubimy jej.
Wszelkie czyny wobec niej dokonane lub słowa wypowiedziane w celu jej
zaszkodzenia, mogą świadczyć przed kiedyś Bogiem przeciw nam, jeżeli
nie odstąpimy od nich, nie pojednamy się z tą osobą, nie naprawimy
wyrządzonej krzywdy oraz nie wyznamy swej winy w konfesjonale. Trwająca
w naszej parafii peregrynacja kopii Cudownej Figury Matki Bożej
Bolesnej może pomóc w zmianie wzajemnych relacji sąsiedzkich. To też
jest jedna z okazji zawrócenia z drogi grzechu – z drogi oddalającej od
Boga.
Jak więc jest z tym „prawdziwym” i „nieprawdziwym” katolikiem?
Sadzę, że jest to sztuczny podział, jeśli przyjmiemy za kryterium
wartościujące wspomniane we wstępie założenia grupy słuchaczy jednej
rozgłośni. Właściwy podział wynikał będzie ze stopnia autentyczności
postawy katolickiej , a więc, zgodności czynów w codziennym życiu lub
jej braku z wyznawaną wiarą.
Każdy,
nawet grzeszny członek Kościoła, jest prawdziwym katolikiem, jeżeli,
dążąc do świętości, wypełnia zasady zawarte w nauce Jezusa Chrystusa,
dając jej świadectwo w swoim życiu osobistym czy publicznym. Każdy, kto
tylko na pokaz, dla publicznego uznania manifestuje swoją wiarę ( a
takich spotkałem na swej drodze wielu ), natomiast nie czyni nic, by
swoje życie podporządkować ewangelicznemu przykazaniu Miłości
bliźniego, wątpliwym jest katolikiem, bowiem - jak pisze św. Paweł : „
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów , a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący” (1 Kor 13, 1;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz