Wczoraj pożegnałem przyjaciela, Zbyszka.
Pracował w mojej szkole dłużej ode mnie. Gdy przyszedłem uczyć , to już
na pierwszej konferencji plenarnej zorientowaliśmy sie obaj, że
"nadajemy na tych samych falach". Okazał się świetnym kolegą i
przyjacielem . Ile wspólnie przegadaliśmy tzw."okienek" (dla
niewtajemniczonych "okienko" to w szkole godzinna przerwa między jedną
lekcją a drugą). Tak poznawaliśmy się lepiej.
Zbyszek jako wychowawca dzielił się ze mną swoimi problemami, które wspólnie rozwiązywaliśmy. Widziałem, że zna na wylot każdego ucznia i autentycznie troszczy się o niego. Dzielił sie też swoją radością z sukcesów wychowanków, z którymi utrzymywał przez cały czas kontakt i bolał nad ich niepowodzeniami. Jako nauczyciel przedmiotu geodezyjnego był bardzo wymagajacy i kosekwentny, ale jednoczesnie wyrozumiały i sprawiedliwy. Trudno nauczycielowi te cechy pogodzić, ale on potrafił. I potrafił nazywać rzeczy po imieniu. Zło było dla niego złem, dobro - dobrem. Tu był bezkompromisowy. Może dlatego nie mógł znaleźć się w polityce. Kiedy został radnym Rady Miasta, po kilku pierwszych sesjach zrzekł się mandatu, bo nie chciał brać udzialu w rozgrywkach politycznych. Chciał zwalczać zło, niesprawiedliwość, anie ludzi - mówił do mnie , gdy podejmował tę trudną decyzję.
Zbyszek do wszystkiego podchodził jako człowiek głębokiej wiary, ale jego deklaracja przynależności do Kościoła i praktyki religijne nigdy nie miały cech dewocji. Wśród swoich wychowanków miał kapłanów i siostry zakonne, których losami interesował się stale.Z jednym z nich, pracującym obecnie w parafii - sanktuarium św. Andrzeja Boboli, kiedy ten , jako młody wikary trafił do parafii Zyszka, utrzymywał kontakt w odwróconych relacjach : kedyś udzielał mu rad jako wychowawca i nauczyciel - teraz sam szukał porad w sprawach duchowych.
Wspominam Zbyszka z okresu powoływania "Solidarności" nauczycielskiej i potem z okresu stanu wojennego. To Zbyszek przysyłał mi do obozu piękne , podnoszące na duchu listy, a po moim wyjściu z internowania, otoczył serdeczną opieką. Zaznaczył to inny kolega w swoim "raporcie" , choć nic nam nie zaszkodził, bowiem ów "raport" był bardzo enigmatyczny, robiony z niechęcią - jak potem obaj ze Zbyszkiem , po ujawnieniu mej teczki, stwierdziliśmy. Nigdy też nie daliśmy później temu koledze znać, że wiemy o jego wspólpracy z SB - taka była nasza wspólna decyzja.
Od Zbyszka też miałem pierwsze ( po latach) swoje ule . Zbyszek parał sie pszczelarstwem , więc mieliśmy "swoje specjalne tematy", lecz , gdy zczęły się choroby pszczół (warroza), to zabrakło mu już cierpliwości i z pszczelarzeniem rozstał się definitywnie. Ale pielęgnował nadal swoj piękny ogród , w którym miał cudowne kwiaty.
W okresie mojej działalności samorządowej już mniej mieliśmy okazji do wspólnych rozmów.Przed pójściem na emeryturę Zbyszek przeszedł operację wszczepienia bajpasów. Po powrocie ze szpitala powiedział : - Wiesz, byłem prawie na "tamtym świecie". Dzisiaj zupełnie inaczej patrzę na to wszystko, co mnie otacza , co mnie dotyczy. Wiem, co liczy sie najbardziej. - I wskazał palcem niebo.
Potem poszedł na emeryturę, zachowujac parę godzin w szkole, aż po dwoch latach, gdy i z tego zrezygnował, nasze kontakty były rzadsze . Wreszcie i ja udałem się na "boczny tor", a że w szkole moja dyrekcja odstąpiła od zwyczaju zapraszania emerytów na uroczystości szkolne (do dziś nie mogę tego zrozumieć), więc przestaliśmysię już całkiem widywać, co też sobie dziś mocno wyrzucam. Czasem popisaliśmy sobie na forum "naszej klasy". Zbyszek już myślami był po "tamtej stronie" . W styczniu, po Nowym Roku dowiedzieliśmy się że Zbyszek przeszedł ciężką operację, że jest osłabiony. Nauczyciele zamówili w jego intencji dwie Msze św. Przyjechał z Argentyny o.Leszek - jego wychowanek , misjonarz (werbista), pracujący tam, gdzie rozgrywała się akcja słynnego filmu "Misja". Tuż przed swoim powrotem na misje, jeszcze przyszedł pożegnać się ze swoim profesorem i wychowawcą. W tym samym dniu Zbyszek odszedł do Wieczności.
Pogrzeb Zbyszka znowu zgromadził, oprócz ogromnej rzeszy przyjaciół i uczniów, prawie całą jego klasę - rocznik 1978-1982 - tę jego najlepszą kalsę , z której wywodzi się min. o. Leszek i która przez lata, co roku spotykała się ze swoim profesorem, tylko w innej, letniej porze. Dane mi było dwa razy uczestniczyć w tych spotkaniach jako ich nauczyciel j.polskiego i widziałem, jak serdeczne stosunki wzajemne wykształcił w tych młodych ludziach ich wychowawca, Zbyszek.
Zbyszek odszedł tam, gdzie chciał odejść. I choć mi smutno, bo nie zdążyłem jeszcze odwiedzić go przed śmiercią, to raduję się że stanął przed Panem Wieczności pogodny, ze słowami :"W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem".
niedziela,
28 lutego 2010
22:44
Zbyszek jako wychowawca dzielił się ze mną swoimi problemami, które wspólnie rozwiązywaliśmy. Widziałem, że zna na wylot każdego ucznia i autentycznie troszczy się o niego. Dzielił sie też swoją radością z sukcesów wychowanków, z którymi utrzymywał przez cały czas kontakt i bolał nad ich niepowodzeniami. Jako nauczyciel przedmiotu geodezyjnego był bardzo wymagajacy i kosekwentny, ale jednoczesnie wyrozumiały i sprawiedliwy. Trudno nauczycielowi te cechy pogodzić, ale on potrafił. I potrafił nazywać rzeczy po imieniu. Zło było dla niego złem, dobro - dobrem. Tu był bezkompromisowy. Może dlatego nie mógł znaleźć się w polityce. Kiedy został radnym Rady Miasta, po kilku pierwszych sesjach zrzekł się mandatu, bo nie chciał brać udzialu w rozgrywkach politycznych. Chciał zwalczać zło, niesprawiedliwość, anie ludzi - mówił do mnie , gdy podejmował tę trudną decyzję.
Zbyszek do wszystkiego podchodził jako człowiek głębokiej wiary, ale jego deklaracja przynależności do Kościoła i praktyki religijne nigdy nie miały cech dewocji. Wśród swoich wychowanków miał kapłanów i siostry zakonne, których losami interesował się stale.Z jednym z nich, pracującym obecnie w parafii - sanktuarium św. Andrzeja Boboli, kiedy ten , jako młody wikary trafił do parafii Zyszka, utrzymywał kontakt w odwróconych relacjach : kedyś udzielał mu rad jako wychowawca i nauczyciel - teraz sam szukał porad w sprawach duchowych.
Wspominam Zbyszka z okresu powoływania "Solidarności" nauczycielskiej i potem z okresu stanu wojennego. To Zbyszek przysyłał mi do obozu piękne , podnoszące na duchu listy, a po moim wyjściu z internowania, otoczył serdeczną opieką. Zaznaczył to inny kolega w swoim "raporcie" , choć nic nam nie zaszkodził, bowiem ów "raport" był bardzo enigmatyczny, robiony z niechęcią - jak potem obaj ze Zbyszkiem , po ujawnieniu mej teczki, stwierdziliśmy. Nigdy też nie daliśmy później temu koledze znać, że wiemy o jego wspólpracy z SB - taka była nasza wspólna decyzja.
Od Zbyszka też miałem pierwsze ( po latach) swoje ule . Zbyszek parał sie pszczelarstwem , więc mieliśmy "swoje specjalne tematy", lecz , gdy zczęły się choroby pszczół (warroza), to zabrakło mu już cierpliwości i z pszczelarzeniem rozstał się definitywnie. Ale pielęgnował nadal swoj piękny ogród , w którym miał cudowne kwiaty.
W okresie mojej działalności samorządowej już mniej mieliśmy okazji do wspólnych rozmów.Przed pójściem na emeryturę Zbyszek przeszedł operację wszczepienia bajpasów. Po powrocie ze szpitala powiedział : - Wiesz, byłem prawie na "tamtym świecie". Dzisiaj zupełnie inaczej patrzę na to wszystko, co mnie otacza , co mnie dotyczy. Wiem, co liczy sie najbardziej. - I wskazał palcem niebo.
Potem poszedł na emeryturę, zachowujac parę godzin w szkole, aż po dwoch latach, gdy i z tego zrezygnował, nasze kontakty były rzadsze . Wreszcie i ja udałem się na "boczny tor", a że w szkole moja dyrekcja odstąpiła od zwyczaju zapraszania emerytów na uroczystości szkolne (do dziś nie mogę tego zrozumieć), więc przestaliśmysię już całkiem widywać, co też sobie dziś mocno wyrzucam. Czasem popisaliśmy sobie na forum "naszej klasy". Zbyszek już myślami był po "tamtej stronie" . W styczniu, po Nowym Roku dowiedzieliśmy się że Zbyszek przeszedł ciężką operację, że jest osłabiony. Nauczyciele zamówili w jego intencji dwie Msze św. Przyjechał z Argentyny o.Leszek - jego wychowanek , misjonarz (werbista), pracujący tam, gdzie rozgrywała się akcja słynnego filmu "Misja". Tuż przed swoim powrotem na misje, jeszcze przyszedł pożegnać się ze swoim profesorem i wychowawcą. W tym samym dniu Zbyszek odszedł do Wieczności.
Pogrzeb Zbyszka znowu zgromadził, oprócz ogromnej rzeszy przyjaciół i uczniów, prawie całą jego klasę - rocznik 1978-1982 - tę jego najlepszą kalsę , z której wywodzi się min. o. Leszek i która przez lata, co roku spotykała się ze swoim profesorem, tylko w innej, letniej porze. Dane mi było dwa razy uczestniczyć w tych spotkaniach jako ich nauczyciel j.polskiego i widziałem, jak serdeczne stosunki wzajemne wykształcił w tych młodych ludziach ich wychowawca, Zbyszek.
Zbyszek odszedł tam, gdzie chciał odejść. I choć mi smutno, bo nie zdążyłem jeszcze odwiedzić go przed śmiercią, to raduję się że stanął przed Panem Wieczności pogodny, ze słowami :"W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz