Mój bloog to nie tylko własne przeżycia, ale też wspomnienia, przemyślenia dotyczące bieżących spraw. Pragnę, odkrywając przed innymi to, co mnie boli, interesuje, frapuje, zachęcić innych do wymiany poglądów, tudzież doświadczeń w prezentowanych tematach. Mam już bagaż doświadczeń życiowych, a jako świeżo emerytowany nauczyciel między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką, czuję sie jeszcze potrzebny. Jestem już dziadkiem, choć na takiego nie wyglądam. Zajmuję się pszczelarzeniem, malowaniem, teatrem, pisaniem oraz działką. Parałem się też pracą samorządową, ale obecnie wyborcy zaproponowali mi czteroletni wypoczynek, dlatego też mam czas dla wszystkich, którym moje towarzystwo będzie miłe.

27 grudnia, 2017

Czas strachu, łez i nadziei (cz II) XIX - 08 lutego 2011

XIX.
 
STASZEK  - POSTRACH SOWIETÓW


     Staszek urodził się na wsi, w niezbyt zamożnej rodzinie chłopskiej.  W szkole podstawowej był uczniem moich rodziców i gdy potem rozpoczął naukę w jednej z jarosławskich szkół zawodowych, często ich odwiedzał. Moja ciotka, siostra ojca,  literatka, która podczas swojego pobytu w naszym domu miała okazję poznać Staszka, była zachwycona jego wrażliwością. Staszek, bowiem pisał  wiersze i przyniósł jej swój brulionik do przeczytania.
  - Wiesz, on ma niespotykany talent – rzekła pewnego razu, gdy przyjechałem w odwiedziny do rodziców - i szkoda by było, gdyby się zmarnował. Koniecznie musi się dalej kształcić. Niestety, nie ma odpowiednich warunków w swoim domu.
    Nie o wierszach jednak będzie ta opowieść.
    Staszek w okresie stanu wojennego  ukończył szkołę zawodową. Nie wiem,  czy  dopiero wtedy, czy też jeszcze wcześniej  przystąpił do KPN ( w Jarosławiu ta partia Leszka Moczulskiego działała oficjalnie już przed stanem wojennym). Wiem tylko, że nienawidził „ruskich” i wcale się z tym nie krył. Gdyby  jednak ktoś pierwszy raz ujrzał Staszka, nigdy nie powiedziałby, że może on kogokolwiek nienawidzić. Jego szczupła, wiecznie uśmiechnięta twarz otoczona rzadkim, młodzieńczym zarostem i kędzierzawymi, mającymi raczej sporadyczny kontakt z grzebieniem włosami, mówiła raczej, że Staszek jest szczerym , dobrotliwym człowiekiem. Okulary w  najpospolitszej rogowej oprawce czyniły go raczej intelektualistą niż  „żołnierzem” .
   A jednak Staszek „ruskich” nienawidził całym sercem. To, co zrobił, wprawiło w osłupienie jednych, wywołało podziw u innych i wściekłość u jeszcze innych. Niektórych wręcz zawstydziło, ale też   stało się sprawdzianem patriotycznej postawy u ludzi powszechnie uznawanych za „pachołków Moskwy”.
    Na Rynku, w miejscu dawnego, zburzonego przez Austriaków po katastrofie budowlanej  kościoła farnego,  stał „pomnik wdzięczności” przedstawiający żołnierza Armii Czerwonej trzymającego rękę w salucie, ale tak, jakby przysłaniał oczy przed słońcem.  Drugą ręką ten Iwan – jak go popularnie mieszkańcy grodu nazywali – przytrzymywał przy piersi słynną pepeszę. Ponieważ, stał frontem do Ratusza, sprawiał wrażenie, jakby spoglądał na zegar umieszczony na ratuszowej wieży. W związku z tym krążyły różne dowcipy, miedzy innymi taki:
    „Dlaczego Iwan przysłania sobie ręką oczy?
      Bo chce zobaczyć, ile jeszcze mu czasu zostało.”
Ten dowcip pewnej nocy ktoś chciał urzeczywistnić i postawił pod pomnikiem zdezelowany rower, a na cokole napisał farbą: „Iwan, spieprzaj do Moskwy!” SB wściekało się, szukało sprawców, a jarosławianie mieli uciechę.
    Pod tym pomnikiem za komuny zawsze odbywały się wszelkie urzędowe wiece, stąd też wyruszały pochody pierwszomajowe. Również  w okresie stanu wojennego, bodajże w rocznice „wyzwolenia”  Jarosławia przez Armię Czerwoną, przed „Iwanem”, na którym widoczne jeszcze były ślady po owym napisie, odbywał się capstrzyk z udziałem spędzonych tu delegacji zakładów pracy, szkół, wojska. Na  trybunie stali nasi komisarze wojskowi, sekretarze komitetów partyjnych, komendant MO. Byli też przedstawiciele sojuszniczej armii radzieckiej, którzy wyróżniali się swoimi szerokimi czapkami, popularnie zwanymi „lotniskowcami”.
    Przemówienia „płynęły” jedno za drugim, wreszcie głos zabrał  najwyższy rangą sowiecki oficer. Niewiele zdążył powiedzieć, gdy nagle za jego plecami mignęła czyjaś ręka i czapa oficerska  dosłownie sfrunęła mu z głowy prosto przed tłum. Nastąpiła konsternacja z jednej strony i śmiech z drugiej. Ktoś uciekał, kilka osób puściło się w pogoń. Wiadomo, kto ścigał.
   Ponieważ nie byłem naocznym świadkiem tego zdarzenia, lecz znam je tylko z opowieści, dlatego pomijam szczegóły pościgu. Wystarczy powiedzieć, że sprawcą tego incydentu był nie kto inny, tylko Staszek .Opowiadał mi potem, że pomógł mu w ucieczce jeden z naszych komisarzy (oficer LWP). On też postarał się o miejsce dla niego na obserwacji w szpitalu psychiatrycznym na ul. Kościuszki, gdzie uzyskał tzw. „żółte papiery”. W ten sposób Staszek uniknął sądu doraźnego.

Czas strachu, łez i nadziei (cz II)

wtorek, 08 lutego 2011 23:54

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz