XXXIII.
„ WESOŁEGO ALLELUJA! "
Wiosna właściwie już zadomowiła się w Bieszczadach. My również. Powietrze pachniało zbliżającymi się świętami wielkanocnymi. Mimo różnorodnych zajęć, znowu popsuły się nastroje, bowiem zwalnianie do domów jakby spowolniało, a tęsknota za najbliższymi dawała się we znaki. Szczególnie nasi rolnicy denerwowali się, bo to już trzeba przy tak ładnej pogodzie rozpoczynać prace polowe, a tu trzymają i nic nie wskazuje na to, że prędko wyjdziemy.
Zaczęliśmy dostawać kartki z życzeniami świątecznymi oficjalną drogą , z pieczątką „OCENZUROWANO" i nieoficjalną, przekazywane podczas „widzeń". Otrzymałem również życzenia od żony, dzieci rodziców , od znajomych - wszystkie niosące otuchę i wiarę w rychły powrót. Dostałem również kartki od uczniów dwóch klas , w których uczyłem: od klasy IV drogowej, w której byłem wychowawcą przed przejściem do pracy związkowej i od klasy VI kolejowej, składającej się z samych chłopców . Były to prężne klasy, w których mówiliśmy sobie prawdę i nawzajem wymagaliśmy od siebie bardzo dużo.
W Niedziele Palmową, rozpoczynającą Wielki Tydzień, przybyło do nas kilku księży celem przeprowadzenia w obydwu pawilonach spowiedzi wielkanocnej. Powoli dojrzewał nastrój skupienia, wyciszenia - nastrój prawie świąteczny. Przygotowywaliśmy się do obchodów Triduum Paschalnego. Bez kapłana.
Dostałem zlecenie wykonania Bożego Grobu. W dużej, grubej płycie styropianowej wyrzeźbiłem żyletką i nożem niszę grobową z leżącym Chrystusem, owiniętym w całun. Nawet udało mi się dosyć realistycznie w tym nietypowym materiale odtworzyć postać Jezusa. Płaskorzeźba robiła na patrzących odpowiednie wrażenie. Boży Grób ustawiony został w specjalnie udekorowanej świetlicy.
Triduum Paschalne rozpoczęliśmy w Wielki Czwartek, po kolacji. Uczestniczyła większość internowanych. Z powodu braku miejsca w świetlicy, wielu kolegów pozostało na korytarzu. Przeżycie było niesamowite. Polonista z grupy krośnieńskiej z obowiązku zastępował kapłana. Nim zaczął liturgię modlitwą i Ewangelią przynależną kapłanowi, od siebie , wzruszającymi do łez słowami wyraził pokorę wobec sacrum, w którym on niegodny, bierze udział. I mimo, że nie mieliśmy kapłana, przeżywaliśmy tę liturgię bez Przeistoczenia bardzo głęboko w swoich sercach. Nie mogliśmy przyjąć Pana Jezusa w Eucharystii, nie mogliśmy przenieść Go do ciemnicy, ale adorowaliśmy Go w naszych sercach. W Wielki Piątek i w Wielką Sobotę, po kolacji kontynuowaliśmy liturgię słowa i adorację Grobu Pańskiego.
Za to w Niedzielę Wielkanocną Pan Bóg nas wynagrodził. Mszę św. odprawił ks. bp. Tadeusz Błaszkiewicz. Przywiózł ze sobą święcone wielkanocne jajka , już pokolorowane, na których zaczęliśmy skrobać żyletkami nasze obozowe wzory. Moja pisanka posiadała wszystkie symbole solidarnościowe i więzienne i udało mi się ją potem przemycić na wolność. Były też czyste jajka , więc podzieliliśmy się nimi, składając sobie nawzajem życzenia.
Na pierwszym piętrze ktoś rozpiął ( na zewnątrz pod oknami) transparent z białego prześcieradła, z olbrzymim napisem „SOLIDARNOŚĆ - UHERCE". To był dla przyjeżdżających w tym dniu w odwiedziny naszych bliskich widomy znak, że wielkanocne ALLELUJA odnosi się również do tego symbolu, jakim jest „SOLIDARNOŚĆ".
Ten radosny nastrój wielkanocny zakłócił incydent z rodzinami Ślązaków, którym esbecy tamtejsi uniemożliwili widzenie. Żony internowanych, które nocą jechały przez pół Polski, stały teraz za podwójną siatką i zaczęły krzyczeć. Zabroniono ich internowanym mężom podchodzić do ogrodzenia. Wówczas wylegliśmy wszyscy na plac i zaczęliśmy śpiewać: „ Nie chcemy komuny!", a następnie tłukliśmy czym się dało w aluminiowe miski, czyniąc przeraźliwy hałas i darliśmy się w niebogłosy: „SB - GESTAOPO!!! SB - GESTAPO!!!" A potem pod adresem funkcjonariuszy poleciały wiązanki całkiem niecenzuralne, najgorsze, jakie rozwścieczeni mężczyźni wyrzucić z siebie mogli. Również miałem w tym swój udział, aż całkowicie ochrypłem i nie mogłem wydobyć z siebie głosu. I wtedy zrobiło mi się wstyd , że tak szybko poddałem się emocjom, że rzucam obraźliwymi wyzwiskami, a przecież nie tak dawno przyjąłem Chrystusa w Eucharystii.
W pewnym momencie stało się coś, co diametralnie zmieniło nastrój na placu. Ślązaczki zaczęły przerzucać przez podwójne , wysokie ogrodzenie półlitrówki z „czystą", które łapali ich mężowie. Klawisze usiłowali odpędzić ich od siatki i przechwycić butelki, ale bezskutecznie, bowiem te leciały ponad ich głowami , przerzucane dalej przez internowanych i „znikały" w pawilonie. Zabawnie wyglądał sierżant „Wypiska" - grubas, cały spocony i czerwony z olbrzymiego wysiłku, usiłujący za wszelką cenę przechwycić choć jedną butelczynę. Ze względu na jego szarżę i tuszę, czyniącą go podobnym do komicznego bohatera znanego ongiś serialu „ZORRO" ,niektórzy dopingowali go okrzykami: „Gar-ci-ja! Gar-ci-ja! Gar-ci-ja!"
Gdzie Ślązacy ukryli tych kilkanaście butelek, tego nie wiem, ale zrobiony po południu „kipisz", w którym prym wiedli „Wypiska „ i „Loczek", nie pomógł w ich wykryciu.
A ja, mimo całej zabawnej sytuacji i mimo słusznego gniewu, zasypiałem z potężnym kacem moralnym. Za te świństwa, które tego dnia wykrzykiwałem pod adresem śląskich esbeków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz